Co może wyniknąć z uprawiania
miłości na trawie? Myślałby ktoś, że dziecko. Nic z tego. Zwycięzcą
w tym niecnym procederze jest kosa, która od tego momentu nie będzie
stała zapomniana w sieni, lecz ułatwi życie żniwiarzom. Edward Żentara
postanowił być sam sobie sterem i okrętem, i niczym samotna kosa zaadaptował
dla potrzeb teatru "Konopielkę" Edwarda Redlińskiego. Efektem tego jest
zabawny, bezpretensjonalny spektakl grany na scenie przy ul. Kanoniczej.
To właśnie tu artysta zaimprowizował chłopską
chatę, w której znalazło się miejsce dla małżeńskiego acz ciasnego łoża
i stołu, przy którym bohaterowie jedzą proste posiłki ze wspólnej misy.
Żentara komicznie budzi mocnym szturchnięciem
swoją kobietę i szuka schowanego przez kurę jajka. Kiedy mało spostrzegawcza
żona przypadkiem je rozdeptuje, okłada ją pięściami, dziwiąc się, że
baba śmie jeszcze się na niego gniewać.
Sytuacja zmienia się, gdy w świecie zdominowanym
przez pierwotne zachowania chłopów pojawia się nauczycielka. Zamieszkując
w jednej z dwu izb chałupy bohatera, stara się wprowadzić miastowe obyczaje.
A to talerze przywiezie, a to sztućce rozłoży na stole, denerwując upartego
chłopa i wzbudzając w nim równocześnie pożądanie, zakończone upadkiem
z drzewa, z którego obserwował on nietypowy sposób uprawiania miłości
praktykowany przez wyzwoloną kobietę. W finałowej scenie nauczycielka
oddaje się chłopu na trawie i to w wymarzonej przez niego pozycji, zmieniając
tym choć minimalnie jego prymitywną świadomość, nie pozwalającą mu do
tej pory wykorzystać do pracy kosy.
Monodram to bardzo trudny gatunek teatralny.
Aktor, pozostawiony na scenie sam sobie, nie może się tu podeprzeć partnerem.
Edward Żentara świetnie sobie z tym radzi, skupiając na sobie przez
godzinę uwagę widzów. I nawet można mu wybaczyć, że od czasu do czasu
gubi gwarowy dialekt. W końcu świetnie potrafi nadrobić to specyficznym
poczuciem humoru.
|