Szczęsny Wroński
MOJE ŻYCIE Z PUSIĄ W TLE
(fragmenty dziennika eseistycznego)
25.08.04
Pojęcie "ojczyzna"
zawsze kojarzyło mi się z walką. Tam gdzie była jakaś wojna, to była też
czyjaś ojczyzna. Czym jest ta ojczyzna, którą w szkole zadano nam do kochania.
Czy to te piękne góry, pola, lasy, miasta, zwierzęta, rośliny, ludzie.
Czy naprawdę piękne? Przecież wielu Polaków wyjeżdżało stąd i "tam"
czuło się lepiej. Edukując nas przeciwstawiano ojczyznę i obczyznę oraz
wijących się z tęsknoty latarników. Znam wielu, którzy nie chcą z tej
obczyzny wracać. Jeden z nich powiedział mi coś, co dało mi wiele do myślenia:
- Ojczyzna jest tam, gdzie jest mi dobrze
i czuję się jak u siebie.
"Czuć się jak u siebie"? Być może
człowiek nigdy nie jest u siebie. To poczucie bycia u siebie zakłócone
jest lękiem, że to co tutaj jest, w każdej chwili może zostać odebrane
- poprzez wojny, kataklizmy, złą wolę i zaborczość drugiego człowieka.
Ojczyzna, dom rodzinny, czy jest w tym coś więcej od przyzwyczajeń i przywiązania
do znajomych ludzi, przedmiotów, krajobrazów?
Odrzucam teraz wszystkie szkolne ideały-dyrdymały
i podchodzę do ojczyzny jak ciężarowiec do sztangi - próbuję ją podnieść,
podrzucić... I czuję na sobie ciężar zbroczonej krwią ziemi i gniotącego
nacjonalizmu, który tak mnie przytłacza, że najchętniej wyzbyłbym się
tej "ojczystej" ziemi. To ona nawołuje mnie do nienawiści i
do zemsty; wywija sztandarami, pod które chronią się zwykłe szumowiny
walczące o ciemne interesy.
Tak, czasem to nachalne w mediach ducie
w dutkę patriotyzmu przyprawia mnie o mdłości. Szczególnie obrzydliwie
przedstawia się to w wykonaniu partii chadeckich, czy ludowych pozbawionych
konstruktywnych programów, najeżonych frazeologią i obietnicami bez pokrycia.
To taniec idioty, który tak wiele uczyniłby złego, gdyby naród za nim
poszedł. A czymżesz jest ten "naród"? Gdy idę przez krakowski
Rynek i w każdej chwili mogę dostać w plecy siekierą, to co na to mój
naród? Gdy ludzie u nas zdychają z głodu, emeryci nie mają pieniędzy na
leki, artyści będący podobno solą społeczeństwa poniewierają się odtrąceni,
wyszydzeni - to gdzie jest ten naród, który na to pozwala? Gdy brakuje
pieniędzy na szpitale, szkolnictwo, kulturę - czy to jest naród, który
podcina sobie gałąź, na której siedzi?
W hipermarketach roi się od ludzi wywożących
pełne bagażniki a za rogiem głodne dziecko o ziemistej twarzyczce prosi,
żeby mu kupić bułkę. Co na to naród obżerający się w restauracjach, pijący
piwo w pubach, gdy tak wielu rodaków jest bez pracy? Co myśleć o narodzie,
który własną nędzę i kalectwo ma głęboko w... poważaniu. Nie... Takiego
narodu po prostu nie ma, bo naród to wspólnota współczucia i odpowiedzialności
a ja tu widzę zbieraninę ludzi mówiących tym samym językiem, jednak tak
bardzo sobie obcych. Tutaj każdy "orze jak może", albo "sobie
rzepkę skrobie" i tak w tym oraniu i skrobaniu jest zajęty, że prawie
nikogo wokół nie dostrzega. Szczytem jest sukcesu jest osiągnąć poziom
skrobania cudzymi rękami. A czy z tej skrobaniny wynika coś więcej ponad
żarliwość w napełnianiniu własnych spiżarni?. A ten który naskrobał więcej
jest bardziej narodowy czy mniej? Bardziej polski jest poseł zajmujący
się lewym biznesem czy starannie ubrany mafiozo, który płaci regularne
podatki, chodzi co niedzielę do kościoła i rzuca sowicie na tacę. A wokół
tego narodu cała rzesza tych, którzy z dnia na dzień coraz bardziej czują
się cudzoziemcami we własnej ojczyźnie. I to nie ma niewiele wspólnego
z aktywnością obcego kapitału czy obecnością obcokrajowców w naszych interesach,
bo czy kiedykolwiek w naszej nowożytnej historii obywaliśmy się bez obcych?
Kiedy ostatnio w naszej historii radziliśmy sobie sami, bez obcych? Teraz
też sobie nie poradzimy, bo nie jesteśmy narodem i ta ziemia nie jest
ojczyzną jak nie ten jest ojcem, który bez miłości i niesprawiedliwie
traktuje swoich synów. Czy taki ojciec może wymagać od nich szacunku i
synowskiej miłości?
Ten zbiorowy obowiązek zwany ojczyzną zawsze
łączył się z poczuciem własności, współodpowiedzialności za losy innych
i gwarancji bezpieczeństwa. Czy mamy jeszcze ojczyznę? Czy jesteśmy jeszcze
narodem?
Czy jest tak jak w "Pieśni o wolności"
mojego przyjaciela Henryka Jachimowskiego?
Co sądzą o tym ludzie przewalający się teraz
przez krakowski Rynek czy przez dawny Plac Obrońców Stalingradu w Kielcach
przemianowany na Plac Wolności. Wolności od czego? Chyba od wszelkich
zobowiązań. A Plac Wolności w Krakowie przemieniono na Plac Inwalidów,
chyba dlatego, że bardziej koresponduje ze stanem ciała i ducha Polaków
tu i teraz...
Jeszcze chwila a ktoś zlinczuje mnie jako
wroga narodu i ojczyzny. A potem ktoś postawi mi pomnik i harcerze przynosić
będą kwiaty, by uczcić coroczne Święto Naiwności, w którym czci się tych,
którzy nie kalkulując i nie pobrzękując sakiewką, z poczucia obowiązku
szukają prawdy a inni, co tej prawdy nie chcą uciszają ich skutecznie.
Dlatego wskrzesza się procesy z minionych epok, żeby odwrócić uwagę od
dzisiejszych siepaczy - niech w anonimowym imieniu władzy czynią swoją
powinność.
Staszek Pyjas chodził do tego samego liceum
co ja, o rok niżej. Może znałem go z widzenia. Nie wiem czy zamieniłem
z nim nawet na słowo. Ostatnio często z nim rozmawiam, chyba zaprzyjaźniliśmy
się. Czasem odnoszę takie wrażenie, że moja ojczyzna jest ojczyzną nieboszczyków,
głodnych duchów, które przychodzą do mnie. Chcąc nie chcąc, coraz częściej
rozmawiam z duchami i przyznam, że na tym obszarze bardziej czuję się
u siebie i głodny jestem ojczyzny, i potrzebuję narodu, z którego wyzuto
mnie, pozostawiając jedynie, na otarcie łez, bezradne słowa.