RSS Feed
sierpnia 26

TRZEBA KONIECZNIE COŚ ZROBIĆ !!! (Wolna miłość XXIII)

Posted on Środa, sierpień 26, 2009 in Wolna miłość

Ola leży z rękami rozrzuconymi jak niemowlę, usta ma wpółotwarte, a twarz szarą jak pergamin. Na wzorzystym dywanie błyszcząca żyletka – wokół plamy.

Przez mgnienie chwili pojawia się myśl o pogotowiu, Piotr zbliża się do niej jak automat, dotyka woskowej, lodowatej ręki…

J e j  t w a r z  t e ż  j e s t  z i m n a , r y s y  s i ę  z a o s t r z y ł y

w  t y m  ś n i e , a  o n a  g d z i e ś  s o b i e  w y s z ł a.

Gdzie ona jest? Przecież to niemożliwe, żeby tak zniknąć bez śladu. Żeby tak po prostu przestać istnieć?! – Piotr zagląda do łazienki, do kuchni, pod stół. Otwiera drzwi szafy, przerzuca jakieś szmatki i szpargały, siada na dywanie i śmieje się, śmieje się bardzo głośno patrząc na te wpółotwarte usta, ręce i nogi rozrzucone bezładnie na pościeli…

*   *   *

Jest prawie ciemno. Piotr podnosi się wolno, wyjmuje z torby świecę i zapałki – chleb, pomidory, pieczarki, masło i konserwę z czerwoną etykietką. Znajduje w kuchni czysty talerz, wszystko to układa na stole – kroi chleb, kromkę po kromce, smaruje masłem. Na talerzu układa wołowinę z konserwy i ubiera ją w plasterki pomidorów…

Za oknem ludzie krzyczą – Niech żyją robotnicy Gdańska… Piotr wlecze się do kuchni, zapala światło, nalewa wody do szklanki – pije długo… Chciałby, żeby ta woda nie skończyła się nigdy, żeby mógł tak stać i pić nie myśląc o niczym…

Sączy w siebie ten kojący płyn, na dnie szklanki zostaje ostatnia kropelka – Piotr usiłuje jej dotknąć końcem języka i… odstawia szklankę. Gasi światło…

Z ciemności wchodzi do pokoju, w którym drgający płomień świecy oświetla chleb i wołowinę ubraną w plasterki pomidorów. Zapomniałem cholera o cebuli – myśli Piotr i czuje się winny. Siada przy stole ze splatającymi się rękami i patrzy w płomień, który zaczyna się chwiać i skwierczeć – kurczy się nagle, jakby miał za chwilę zgasnąć, ale wybucha na nowo i pali się już spokojnie…

Ola leży w ciemności, gdzie nie dociera światło świecy. Piotr wstaje z krzesła i idzie do niej. Idzie długo. Tak chciałby, żeby ta droga nie skończyła się nigdy. Idzie nie patrząc przed siebie, coraz wolniej…

Jego kolano uderza o twardy kant – Piotr siada na tapczanie…

Za oknem krzyczą – solidarność – ktoś śpiewa – nie rzucim ziemi skąd nasz ród – Piotr porusza głową w ciemności, jakby z kimś rozmawiał, jego usta szeleszczą.

- Jesteśmy razem, Olu, słyszysz, co oni śpiewają? – potrząsa nią delikatnie i gładzi po włosach.

Knot świecy zaczyna skwierczeć, po ścianie tańczą przez chwilę jakieś cienie i to wszystko zapada się w ciemność.

Kielce – Kraków, 1986-88-99

Be the first to comment.

Leave a Reply