Pop-poezja
Szczęsny Wroński
Sprzedajność (sprzedawalność)
i użyteczność wyznaczają kryteria dzisiejszej sztuki. Kiedyś elitarna
dama, pożądany gość na salonach, dzisiaj trafia na place miast, do knajp
i sklepów - wszędzie tam , gdzie ludzie nastawieni są na wielkie żarcie.
Współczesny neofita hipermarketycznego labiryntu spoziera mimochodem na
dzieła Słowackiego leżące jak sardynki na półce, w pobliżu bielizny damskiej,
koszul, abażurów, lampek nocnych. Smakowita dziewczyna z obnażonym brzuszkiem
spogląda z ukosa na księgę w bordowej twardej oprawie, gładzi od niechcenia
złocone litery – potem rzuca ją jak niepotrzebny łach i zaczyna
grzebać w biustonoszach. Co za prymitywna małpa. Nie chciało jej się nawet
otworzyć dzieła wieszcza a teraz znika raz po raz w przymierzalni.
Może to błąd właścicieli hipermarketu, którzy
nie rozumieją, że czytanie jest dzisiaj czymś bardziej wstydliwym niż
publiczne przymierzanie biustonoszy. A jakby im zasugerować, żeby postawili
jednoosobowe czytelnie, gdzie spragnieni intymności czytelnicy, mogliby
się zamknąć i czytać sobie do woli... Mój pomysł chyba nie przejdzie.
O wiele łatwiej byłoby lansować kołnierzyki Słowackiego niż przekonać
biznesmenów do promocji Króla Ducha czy chociażby Beniowskiego, chyba
że zabrzmiałoby to tak:
Chodzi mi o to aby język giętki
dopieszczał towaru wartości zbawienne.
Czasem był jak peniuar leciutki i miękki
A czasem szorstki jako papier ścierny.
Przepraszam cię, drogi
Julku, nie mam wcale zamiaru wylewać goryczy na papier z powodu niedoceniania
literatury wysokiej, chciałbym raczej zastanowić się nad racją bytu literatury
niskiej. Co za niebezpieczne rozróżnienie: wysoki i niski. Po co nabawiać
niektórych kompleksów i zmuszać do kupowania butów na koturnach. A ileż
razy sprzeczano się a nawet dawano sobie po mordach za to co wysokie a
co niskie. Może by podejść do tego inaczej, przecież istnieje już zakotwiczone
w świadomości, użyteczne pojęcie pop-kultury, czyli kultury adresowanej
do mas. Może taką literaturę a w szczególności poezję nazwać pop-poezją
i oceniać inaczej.
Żyjemy w czasach
wzmożonego poezjowania i wierszykowania, co słusznie kojarzy się z niegdysiejszym ulubionym zajęciem
gospodyń domowych - szydełkowaniem. Taki poeta siedzi sobie i patrzy a
co zobaczy, zapisuje, byle do rymu i jak najwięcej. A jak nie uda się
do rymu to może w stylu tego co jest aktualnie na topie, haiku albo czegoś
tam jeszcze, co pachnie nowością albo trąci myszką. Znam nawet jednego,
który tak się zagalopował, że w krótkim czasie wydał kilkanaście książek
własnym nakładem i uważa się za niedocenionego mistrza. Chełpi się publicznie,
że jest autorem ponad tysiąca wierszy. Jednak od czasu naszej ostatniej
rozmowy, znając jego płodność, myślę że kończy już drugi tysiąc. Inny,
po przeciwnej stronie rozwierszykowanego nieba; setna woda po znakomitym
skądinąd Adamie Asnyku, pisze teksty archaiczne, jakby pomyliły mu się
stulecia - wtórne i banalne; nadające się co najwyżej na targ, gdzie przysłowiowy
ryż, mydło i powidło.
Wchodzę na polecany mi portal internetowy
i tam w pięknie wyeksponowanym dziale kultura wdzięczy się strona poety,
gdzie banał goni banał, schemat podpiera się schematem, a od grubych kresek
robi się mdło. Ten cukierkowy autor uważa się za maga słowa...
Trochę się zagalopowałem. Czy ja mam prawo
tak kategorycznie krytykować piszących, którzy mają dobre samopoczucie
i równie dobrze im się pisze? Przecież pisanie wierszy nie jest zabronione.
Jak się coś napisze, od razu robi się lżej, a gdyby to wydrukować, choćby
na własny koszt... Tutaj zaczynają się, popularnie mówiąc, schody, bo
pisać można wszystko, gdy ma się łatwość pisania, ale po co to drukować
i wmawiać czytelnikom, że łatwe i przyjemne jest poezją? Uważam, że w
obronie poezji należałoby nazwać rzeczy po imieniu i określić to co jest
poezją a co tylko jej cieniem.
Poezja idzie swoja ścieżką od tysiącleci,
jest królową sztuk, związaną z filozofią i religią. Podobnie jak swoje
wielkie siostry-inspiratorki poszukuje tajemnicy, chce dotrzeć do źródła
i zadaje nam współuczestnikom swoistej językowej liturgii pytania o to,
co w nas jeszcze żywo i niezniszczalnie trwa.
Każdy człowiek rodzi się raz, co gwarantuje
jego niepowtarzalność, a kiedy jest poetą, to staje się posiadaczem własnego
słowa. Można go poznać po jego własnym języku, choć nietrudno dostrzec
w nim odległe wpływy innych poetów. Odnosi się wrażenie jakby prowadził
z nimi dialog dotykający spraw nie ulegających zmianie: jak miłość, odpowiedzialność,
uczciwość, szlachetność, szacunek (niekoniecznie ekonomiczny), zbrodnia,
sumienie, potrzeba porozumienia, kompromis, kategoryczność w sprawach
pryncypialnych. Poezja pyta, zadziwiona obrotem rzeczy; poezja ostrzega,
kwestionuje absurd krzepiony nicością. Trwa na gruncie prawd niepodważalnych,
których pominięcie prowadzi do zakłócenia harmonii i upadku. Przecież
nie zabijaj znaczy nie zabijaj – rośliny, zwierzęcia, myśli, uczuć,
człowieka. Bez wyjątku.
Poeta raz jeszcze odkrywa i uaktywnia własne
sumienie, które poddaje się rakowi współczesnego relatywizmu. Jak łatwo
dziś wszystko uzasadnić i w razie potrzeby unicestwić. To może nazywać
się jihad, czy jakiś inny rodzaj wendetty, rozrachunku, sądu, samosądu.
Dlatego powinnością poezji jest nieustanne poszukiwanie źródła, które
potwierdza człowieka jako istotę rozumną, współczująca, zdolną do poświęcenia
i kompromisu. Poeta z tradycji platońskiej, homeryckiej czy innych to
osoba natchniona, wierząca w sprawczą siłę dobytego z trudem słowa. Być
poetą to jakby ustanowić jednoosobowy zakon i kierować się własnymi regułami,
które, o dziwo, okazują się uniwersalne i służą wspólnemu dobru.
Poeta poprzez język i jego metamorfozę wyraża
pytanie o sens, początek i perspektywę ludzkiego świata. Poezja nie jest
magią, jak wydaje się niektórym poetyckim pirotechnikom czy specjalistą
od poetyckiej ikebany. Ona jest próbą powrotu do świątyni - wtajemniczeniem
w niewidzialne, walką o wartości które wątleją w pościgu za władzą, pieniądzem
i łatwo dostępnymi a mocnymi wrażeniami. Poeta to ktoś, kto wierzy w sprawczą
siłę słowa, w jego moc pokrzepiającą - by nie zbydlęceć, zachować ludzką
twarz i trzeźwość umysłu – czystość uczuć. To ktoś taki jak Norwid
umierający w przytułku, jak nieznana jeszcze, nieżyjąca od kilku lat Marianna
Bocian, jak znany dzięki jednemu krytykowi Miron Białoszewski czy laureat
nagrody Nobla Czesław Miłosz, którego niektórzy rodacy chętnie wyrzuciliby
z krakowskiego grobu.
Poezja, o której mówię, nie ułatwia życia,
ale je utrudnia i to jest sztuka. Kto tego nie rozumie musi ograniczyć
się do poezji rozrywkowej i nie byłoby w tym niczego złego, gdyby wyraźnie
określić ten rodzaj działalności pisarskiej jako pop-poezję, czyli uproszczone,
posiłkujące się sprawdzonymi schematami poezjowanie dla mas. Nie pozbawione
uroku, lecz wyzute z ambicji oryginalnego, kulturotwórczego dzieła sztuki.
|