świrom sunącym w podskokach
daję popalić absurdu
braku konsekwencji
mleka rozdwojonych konstrukcji
melasy zawikłań
ścian do walenia łbem
kibli z wodą kryniczną
napełniam ich niezgłębionym
idiotyzmem świata
pychą polityków
pokorą mnichów
sławą aktorów
szczerością prostytutek
celnością laserów
pustką sal koncertowych
rykiem obietnic
szeptem gróźb
gdy zlani potem
zmieniają się w wulkany
chwalę kaftany bezpieczeństwa
ciszę lśniących korytarzy
bezradność doktorów
szaleństwo pielęgniarek
estetyzm salowych
samobiczowanie drzew jesiennych
za oknem
A ponad wszystko urodę
drzwi bez klamek i pogodę
śmierci która łagodzi
nastraja pozytywnie do trudów
psychoterapii
ocala nas