dla trawy bawiącej na skwerku


na pastelowej skórze ziemi
światło się ściele
źdźbła trawy drżą na wietrze
upojone kroplami rosy
są takie sentymentalne
heroiczne w swojej wiotkości
pręgowane królewiątka deptane stopą przechodnia
podnoszą się wzbudzając podziw
gdy wypalone nikną
ziemia przygląda mi się oczodołem
czuję się głupio
bo nie wiem gdzie ich szukać
gdy szpadlem delikatnie
nacinam skórę mojej ziemi
patrząc w plątaninę białych nitek
czuję jak rosną z niewiadomych głębi
moje trawy, drzewa moje gołębie
nacinam rękę jak gałąź
krew miesza się z czernią
i wierzą w zmartwychwstanie traw
dotkniętych głupotą wandala
wierzę w drzewa trzaskające w ogniu podpalaczy
gdy snują opowieść o powrocie do ociemniałych gniazd
wierzę w przywracanie wzroku - w nieśmiertelność nierealnych źdźbeł
targanych wichurą