Szczęsny Wroński
POTWÓR NIE OPISANY
Dziennik podróży wewnętrznej
02.09.1992
Wczoraj nie zdążyłem napisać
tego, co zaplanowałem. Przeszkodziła mi Agnieszka. Przeszkodziła lub pomogła.
Wczoraj wciągnęły mnie te zapiski, to gmeranie w sobie. Kiedy zjawiła
się obok, w pierwszej chwili zdziwiłem się, że nie ogarnia zwykła w takich
sytuacjach irytacja. Od razu zaakceptowałem jej obecność i popracowaliśmy
trochę razem. Dzięki temu dostrzegłem wyraźnie nową możliwość, której
istnienia nie podejrzewałem, że każda sytuacja jest właściwa do pracy
nad sobą. Nie wolno jedynie stracić z pola widzenia punktu wyjściowego
- świadomości, kim jest ten, który w danej chwili działa. Życie od początku
do końca jest lekcją. Odbywa się w ograniczonym czasie. Nie wiemy, kiedy
nastąpi dzwonek. Zabrzmi przeraźliwie czy łagodnie? Czy będzie to dzwonek
na przerwę, czy alarm ostrzegający nas przed nieuchronnie zbliżającym
się końcem, kiedy nieodrobione wciąż zadanie rośnie przed nami jak gigantyczna
góra. Czy stać nas będzie wtedy na ten nadludzki wysiłek, by wspiąć się
do ginącej gdzieś w mroku krawędzi?... A jeżeli tam oczekuje nas jedynie
nicość? ... Ogarnia nas przerażenie, chwyta za gardło, dostrzegamy za
sobą całe zmarnowane życie, niewykorzystane szanse, a w nas, czyli w tej
trzęsącej się kupie galaretowatego mięsa czai się duchowy karzeł niezdolny
do przekroczenia granicy śmierci. Tajemnica przemiany oddala się od nas
i odsuwa w bezlitosną ciemność, a stamtąd dochodzi jedynie "płacz
i zgrzytanie zębów". Dlatego póki życie trwa, nie powinniśmy marnować
ani sekundy, bo i tak straciliśmy już zbyt wiele. Dopóki nie ukształtuje
się w nas świadomy gospodarz, czas przecieka nam przez palce, doświadczamy
pustki i nudy, grając różne role nie wiemy co z sobą począć. Bo żyć można
tylko tutaj i teraz, świadomie chłonąc życie całym swoim istnieniem. Nie
poprzez pryzmat naszego intelektu, emocji czy instynktów, lecz w tyglu
dziejącej się całości, gdzie jedna część naszej istoty nie zdradza drugiej,
bo stanowią one jeden organizm zdolny rozpoznawać drogę prawdy, drogę
doskonalącej przemiany.
Powrócę teraz do dnia wczorajszego. Pierwszy
dzień szkolnego roku, po trzydziestu sześciu latach, z moją córeczką,
która przygląda się występom starszych kolegów. Przedstawiają oni bajkę
o smoku wawelskim, potem w minikoncercie przebojów udają zagraniczne gwiazdy.
To wszystko jest bardzo żywe i "spontaniczne". Tutaj wszystko
może się wydarzyć, kwestie można pomylić. To dziecięcy teatr na wskroś
sztuczny i fałszywy. Jednak przebija przez to prawda dystansu do granych
postaci. Tutaj maska nie przylega jeszcze szczelnie do twarzy. Dzieci
żyją jeszcze swoim własnym życiem wciągane dopiero w życiowe role. Gdzie
leży granica między spontanicznością dziecka, a jego funkcją maszyny?
Gdy przyglądałem się ich harcom, nagle pękł
jeszcze jeden mit. Zrozumiałem, że dziecko nie jest wcale twórcze. Jest
taką samą maszyną jak niezrealizowany człowiek dorosły. Jednak jego kontakt
z sobą samym jest znacznie żywszy. Widać to z świeżości i wdzięku ruchu,
nie tłumionym brzmieniu głosu i błyskach pojawiających się w oczach. Jednak
już niedługo szkoła spróbuje zadusić te objawy i rozpocznie się nauczanie
jak stać się maszyną. Jak własne życie można kontrolować intelektem poprzez
tak zwane systemy wartości moralnych i religijnych. Lecz jak tu kontrolować
energię (emocje), gdy nie zna się jej źródła ani zasady działania. Poprzez
dyrektywność umysłu można ją jedynie tłumić i z zaciśniętymi zębami zachowywać
się jakby jej nie było. Jednak co się z nami dzieje, gdy "Titanic"
idzie na dno - tę własną nędzę czujemy podskórnie i bardzo jej się boimy.
Dzisiaj byłem z Basią na pogrzebie naszego
znajomego. Zmarł nagle na serce. Przyszło sporo ludzi, przynieśli kwiaty.
Jego żona, z którą nie mieszkał od dwóch lat, cała w czerni, z trojgiem
dzieci, literalnie nieutuleni w żalu, z szarfą na wieńcu - najukochańszemu
mężowi i tatusiowi. Jednak ta kochająca żona nie pozwoliła mu widywać
własnych dzieci. Teraz zakwefiona w czerni wyglądała całkiem przekonywająco
- cierpiała jak na żonę przystało. Kim była ta zapłakana kobieta tuląca
zdezorientowane dzieci nad grobem pokrytym kwiatami. Co czuł z tamtej
strony człowiek w zderzeniu z tą pustką. Czy szczypał się w policzki,
których już nie było?
A człowiek-maszyna płakał nieutulony w żalu
na zapotrzebowanie pogrzebowej ceremonii. Mnie również łzy zakręciły się
w oczach. To było bardzo wzruszające. Smukła, nieco przygarbiona z bólu
kobieta w czerni przygarniająca do siebie trójkę dzieci nad grobem pokrytym
kwiatami.
Dzieci zapaliły znicze. Ich twarze wyrażały
grymas niedowierzenia, zdziwienia, a może i tłumionego rozbawienia. Oto
ich odepchnięty przez mamusię tatuś w randze nieboszczyka awansował znowu
do pozycji najukochańszego męża i ojca.
A tam. A tam po tamtej stronie Włodek, z
którym rozmawiałem tak głęboko pół roku temu. Poprzez tę sztuczność i
mechaniczność odczuwania nie zdołałem przebić się do niego. Albo w ogóle
go tam nie było.