Szczęsny Wroński
POTWÓR NIE OPISANY
Dziennik podróży wewnętrznej
04.09.1992
Wczorajszy dzień wystawił
mnie na próbę. Chyba ostatnio zbyt byłem bałwochwalczy w moim oddawaniu
się "procesowi samopoznania". Poniosła mnie rola mistrza przenikającego
tajemnicę. Tymczasem tajemnica odwróciła się ode mnie. Przedwczoraj coś
stało się z moją lewą stopą, silny ból gdzieś wewnątrz utrudniający chodzenie
i codzienny trening to był pierwszy powód do niezadowolenia. Potem dowiedziałem
się, że moje tłumaczenie tekstów angielskich jest w znacznej mierze błędne
merytorycznie i dostanę zaledwie połowę oczekiwanego honorarium. Spaliły
też na panewce moje starania o pracę, która ustabilizowałaby sytuację
materialną mojej rodziny. Późnym wieczorem rozmawiałem też z jednym z
moich przyjaciół i uczniów w pewnym sensie, coś mnie zablokowało, bardzo
trudno odpowiadało mi się na pytania, dosyć agresywne, dotyczące sedna
mojej pracy. Odniosłem wrażenie, jakby Marek mi nie dowierzał i chciał
zdyskredytować moje kwalifikacje. To sprawiło, że poczułem się słaby i
zagubiony. Uczucie to nie odstępuje mnie dzisiaj od rana. Często pogrążam
się w różnych emocjach i bezproduktywnym zamazanym myśleniu zamyśleniu.
Obudziłem się dopiero, gdy zasiadłem do
maszyny. Pierwsza rzecz to nie poddawać się. Aktywność jest dla mnie wskazaniem
przeciw inercji i zniechęceniu. Nawet tak drobna działalność jak podjęcie
się funkcji skarbnika w "trójce klasowej" Agnieszki. Żona nie
okazała specjalnego zadowolenia podejrzewając mnie być może o umizgi do
Pani Agnieszki. To pozbawiło mnie energii, jaką przyniosła mi ta skromniutka
inicjatywka. Na wieczorne spotkanie z przyjaciółmi pojechałem bardzo osłabiony,
bo żadne zalecanki nie powstały mi w głowie - to był przejaw walki o życie
oraz chęć pomocy dzieciom w klasie, do której chodzi przecież moja córeczka.
Dzisiaj do południa czułem się bardzo rozbity.
Dodatkowo przytłoczył mnie fakt, o którym dowiedziałem się wczoraj od
Marka, że mój aktualny "idol" Gurdżijew, podobno zapił się na
śmierć. Jakiż więc pożytek z jego wiedzy, czy nie jest ona pozorna? Gdzie
ten związek "miedzy linią wiedzy, a linią bycia"? Teraz pisząc
te słowa wydaję się rozumieć, że przecież nie jego wiedzę będę realizował,
ale moją własną. Jego zbliżone do moich poglądy przyspieszały jedynie
zrozumienie zjawisk dotyczących mojej pozycji w kosmosie oraz natury samego
procesu samorealizaji. Zrozumiałem, że tylko ja i moje życie mogą świadczyć
za mnie, że długa czeka mnie droga, że nie wolno mi z niej zstąpić, bo
głód prawdy jest we mnie zbyt silny i nie oszukam go środkami zastępczymi
jak poszukiwanie sławy i pieniędzy.
Wczoraj, w kolejce z bolącą nogą do chirurga
czytałem "Dziennik", powtórnie po kilkunastu latach, mojego
drugiego "idola" Gombrowicza. Zapisałem na gorąco na marginesie
jego rozważań na temat funkcjonowania i recepcji dzieła muzycznego: "Znudzenie
formą arcydzieła ( mowa o rzekomym znudzeniu słuchaczy Bethowenem jako
kompozytorem zbyt łatwym i czerpiącym inspiracje z gminu) polega na potraktowaniu
tej formy powierzchownie, jakby wyssaniu z niej zewnętrznych, łatwo dostępnych
soków. Można też przestać się zachwycać prostym szumem wiatru, szemraniem
strumienia, pluskaniem deszczu o szyby. Jednak te wszystkie dźwięki wyrażają
niewyczerpaną głębię bytu, w którą tak chcielibyśmy się zanurzyć. Znudzenie
elementarną formą oznacza znudzenie sobą. Znudzenie "mistrza"
zachłannego na wciąż świeże metamorfozy i metafory, które stwarzałyby
świat na nowo. Istnieją bowiem dwie podstawowe kategorie rozwoju. Jedna
jest nieustannym pożeraniem i produkowaniem (tworzeniem) nowych form.
Ta nie pozostawia po sobie niczego trwałego oprócz ulotnych wrażeń. Jest
też inna, dostępna nielicznym - to przemiana z doraźnego i kruchego w
trwałe i mocne, zdolne oprzeć się skutecznie erozji czasu. To początek
dynamicznej i twórczej egzystencji człowieka działającego świadomie, realizującego
swój cel.
Postanowiłem napisać książkę o współczesnym
magu, kimś kto zbuntowany przeciw pozornemu rozwojowi, uzyskuje duchowe
moce i postanawia wydać walkę światu idącemu błędną drogą. Nazwijmy roboczo
bohatera Gijo. Na początkowych kartach książki objawia się on jako człowiek
sukcesu. Absolwent filozofii i elektroniki, ma piękną żonę, pracuje w
polsko-amerykańskiej firmie. Wszystko zmierzałoby do happy endu, gdyby
nie jedno małe nieszkodliwe zlecenie na wielką akcję reklamową na rzecz
szkodliwych dla zdrowia, ale podkreślających niezwykle urodę kosmetyków.
Gijo wchodzi w konflikt z szefem i traci pracę. Powraca do niego zapomniana
wiedza i budzi się stłumione pragnienie poszukiwania samego siebie. Na
tym tle dochodzi do antagonizmu z żoną przyzwyczajoną do wygodnego i luksusowego
życia. Zostawia jej mieszkanie wraz z całym majątkiem, wyjeżdża do swojego
mistrza z czasów młodości i jako uczeń rozpoczyna pełne prostoty i wyrzeczeń
życie u jego boku. Tymczasem żona Gija związuje się z szefem jego firmy,
który wciąga ją w swoje brudne afery. Sytuacja wewnętrzna kraju komplikuje
się. Bohater wraca z miejsca dobrowolnego odosobnienia i duchowy Rambo
jest już na tropie. Czas rozpocząć fajerwerki.