Szczęsny Wroński
POTWÓR NIE OPISANY
Dziennik podróży wewnętrznej


25.09.1992

     Wczorajsze spotkanie z moją grupą zupełnie nieudane, chociaż z początku wydawało się przebiegać właściwie. Ludzie chłonęli, co mówiłem, ale podczas treningu zauważyłem brak jakiegokolwiek postępu. Z wyjątkiem jednej, może dwóch osób wszyscy byli bardzo statyczni. Brakowało niezbędnych momentów skupienia i samoobserwacji. Poruszali się jak zaczarowani w swoim zaklętym, magicznym kręgu. Po zajęciach jedna z nich mówiła długo o braku celu, o niemożności, którą odnalazła w sobie. To brak wiary w istnienie innego wymiaru, innego rodzaju energii, czegoś wyższego, co umotywowałoby podjęcie wysiłku. Ale kto podjąć ma ten wysiłek? - zapytuję teraz sam siebie. Czy doprowadzenie się do wewnętrznej ciszy, stanu specyficznej uwagi pozwala odebrać te "inne" sygnały życia dopominającego się o swoje prawa?

      Ktoś dostrzegł pewne niebezpieczeństwa, jak to określił, egocentryzmu, które wiążą się z procesem samopoznania i zdobycia "wyższej" wiedzy o sobie samym. Osiągnięcie takiej platformy egzystencji byłoby dla niego związane z zagrożeniem popadnięcia w izolację, coś w rodzaju zamknięcia się w wieży z kości słoniowej. Być może popełniłem błąd opowiadając im o pewnych sprawach zbyt bezpośrednio. Może należałoby oddziaływać na ich wyobraźnię metodami raczej teatralnymi i w ten sposób inspirować do poszukiwania praw rządzących ich losem.

      Jest dziś we mnie wiele agresji. Mój pies nagle zachorował. Pusia ni stąd ni zowąd stała się półślepa. Zatacza się, uderza łebkiem o meble, co pewien czas ogarniają ją drgawki. Teraz wyszła z Basią na spacer. Co za dziwna seria. Co się dzieje?! Basia też od samego rana była taka naładowana, zjeżona, nieswoja.

      Piotrek znowu zostawił po sobie w pokoju nieuprzątnięte talerze. Pod względem nieporzadku jest niepoprawnym recydywistą. Można prosić go o to wiele razy, grozić, obiecywać nagrody. Jednak on zostawia po sobie talerze, szklanki, ogryzki wszędzie tam, gdzie go ta czynność zastanie. Jego ubrania, książki, długopisy, brudną bieliznę znaleźć można w całym domu. Na wszelki interwencje jest głuchy i ślepy. Jak zaprogramowana na nieporządek maszyna, która żadnego bałaganu zdaje się wokół siebie nie dostrzegać. Tym razem podziałało to na mnie jak przysłowiowa kropla. Wybucham wściekłością, ryczę że go zamorduję i wyzwalając się w końcu od niego, dopiero w więzieniu będę miał czas na pracę nad sobą. Paranoiczna dosyć wizja. Na szczęście nie było go przy tym performance, kiedy z zaciśniętymi pięściami miotałem się i plułem jadem. Basia wysłuchała wszystkiego spokojnie i powiedziała, że od wczoraj jest u nas coś dziwnego, co działa na nas jakby z zewnątrz i powoduje te wszystkie aberracje. Gdy wyszła z psem na zakupy spojrzałem przypadkowo w lustro i zobaczyłem w nim jakąś dziką, powykręcaną wściekle twarz, a raczej mordę dyszącego nienawiścią zwierzęcia, którego ślepia błyszczały upiornie. To były zupełnie obce oczy. Nie znalazłem w nich niczego własnego. Ogarnęła mnie wściekłość na tego bydlaka, który wlazł we mnie nieproszony i wybałusza się jak u siebie, potrząsa moim ciałem, spina je w nieprzyjemny grymas i sprawia, że mój oddech staje się niespokojny. Nagle zapragnąłem wyrzucić z siebie intruza. Moja ciało jak na rozkaz przyjęło pozycję, której dotychczas nie znałem i po chwili napięcia wydobył się ze mnie jakiś niesamowity charkot i wycie. Poczułem się jak ktoś, kto rodzi coś nieprawdopodobnie ohydnego. To było niezwykle silne i angażujące całą moją istotę uczucie... Nagle coś jakby pękło i... poczułem ogromną ulgę. Ogarnął mnie orzeźwiający spokój, znowu byłem sobą.

      Chyba przygotuję z ludźmi szereg teatralnych etiud, a zmierzać one będą do stworzenia rytuału unicestwiającego potwora.

      Lecz wpierw trzeba go opisać.