Szczęsny Wroński
POTWÓR NIE OPISANY
Dziennik podróży wewnętrznej
29.09.1992
Częścią mojej praktyki jest
pisanie. To wielki luksus, kiedy nie traktuje się tego jako towaru, który
musi być sprzedany. Zauważyłem to już dawno, że kiedy czegoś nie rozumiem,
a zacznę pisać na ten temat, to w trakcie pisania jakby coś "samo"
się wyjaśnia. Moje słowa z pozoru błahe działają jak haczyki spuszczone
na żyłkach w głąb mnie samego. Coś jednak musi tam być, skoro te same
słowa nabierają potem znaczenia i mocy. Udziela się to mojemu ciału, ono
również staje się potężne i wiele mówiące. Tak je teraz odczuwam, kiedy
piszę siedząc nad maszyną. To zadziwiające jak szybko przychodzi ratunek.
Przed chwilą czułem jeszcze pustkę i miałkość mojego istnienia, a teraz
zaczyna wypełniać mnie fala mocy, pojawia się delikatne wewnętrzne drżenie
- jakby symptomy zbliżania się do...
Na wczorajsze spotkanie mojej grupy przyszły tylko trzy osoby. Siedzieliśmy
w holu, bo sala, z której zazwyczaj korzystamy zajęta była przez jazzmanów.
Mówiłem, że poznawanie samego siebie to cykl drobnych, niby niewiele znaczących
działań, które są jednak niezbędne dla odzyskania naturalnych sił i rozpoznania
zasady naszego funkcjonowania. Sposób chodzenia, patrzenia, postawa wobec
ludzi i przedmiotów, proste ćwiczenia energetyczne, nieustanna obserwacja
siebie samego i to wnikliwe, drążące pytanie: kim jestem "ja"
- w każdej sytuacji, w każdej chwili. Im więcej takich chwil uda nam się
uchwycić, tym bliżsi jesteśmy celu. Obserwując ich ćwiczących zauważyłem
jak wielką trudność sprawia im każdy prosty ruch utrzymany w samoobserwacyjnej
dyscyplinie. Jak ciężko pracują zagłębieni w siebie.
Ruch rodzi ruch, jak słowo rodzi słowo. O ile staramy się poruszyć całą
naszą istotę w poszukiwaniu źródła tego ruchu i przyczyny słowa w sobie.
Ważne jest na ile pragniemy uzewnętrznić i opisać to co w nas najbardziej
zakryte, intymne i domagające się ujścia. Gdy nam się to powiedzie, to
dzieli nas tylko krok od przeniknięcia murów, nabudowanych w ciągu naszego
życia zapór oddzielających nas od siebie. Potem pól żartem, pół serio
rozmawialiśmy o duchach - temat przez nich sprowokowany. Edyta powiedziała,
że woli konkretną pracę nad sobą, niż rozmowy o rzeczach, których nie
rozumie. Dotknęła bardzo ważnej sprawy, że nie należy zajmować się sprawami,
do których żeśmy jeszcze nie dorośli. Jak dzieci pogrążamy się w królestwie
baśni, gdzie racjonalne obcuje z irracjonalnym - czujemy się nieswojo.
To tak jakby wrzucić kogoś do ciemnicy pomiędzy niezidentyfikowane bliżej
stwory, które dotykają naszego ciała, czasem słyszymy ich dziwne głosy,
dociera do nas z ciszy jakiś przeraźliwy szelest. To sytuacja, w której
można na prawdę doznać poważnego szoku, bo spotykają się tutaj i wzajemnie
potęgują dwie niewiedze: ja i otaczający mnie świat.
Czy można naszym fizycznym umysłem i odczuwaniem przeniknąć bardziej subtelne
byty? Nie sądzę, bo to leży "w gestii" subtelnych organów naszego
subtelnego ciała, które w nas mieszka. To ono, jak onieśmielony nową sytuacją
lokator łaknie wciąż żywego pokarmu, od którego zostało odgrodzone. W
chwili, kiedy po raz pierwszy odczujemy jego "realną" obecność
pojawia się w naszym życiu nowy głód i potrzeba poszukiwania prawdy o
sobie. To staje się źródłem udręki, ale też przynosi nam oczekiwane od
dawna uczucie ulgi i narastającą świadomość spełniania czegoś bardzo istotnego.
Pisząc teraz te słowa zyskuję nagle świadomość podwójności mojej osoby:
"jakby na zewnątrz" jestem "ja" czuwający na granicy
materialnego świata, a tam "jakby wewnątrz" też jestem "Ja"
czuwający na granicy świata duchowego. I nie ma między nami sprzeczności.
Pojawia się ona wówczas, gdy między tymi "dwoma w jednym" przerwany
zostaje dialog... Tutaj, w centrum tak ważnych dla mnie rozważań zmuszony
byłem przerwać, by wydalić naciskający boleśnie na pęcherz mocz. Tam,
w toalecie, pochylony pokorni nad muszlą klozetową, bez zażenowania i
z całą powagą uświadomiłem sobie, że mój duch też jest tutaj obecny, że
on w tym ważnym życiowym procesie uczestniczy, a tak chcielibyśmy go widzieć
jedynie w świątyni i wszędzie tam, gdzie realizuje się "wzniosłe
cele".
Patrzę w tej chwili na dwie kobiety, chyba matkę i córkę. Obydwie pracuję
na działce pod blokiem: starsza grabi, młodsza kopie pochylona nisko,
teraz prostuje się i odrzuca jakiś kamień czy chwast. Jakże bardziej wyrażają
one prawdę istnienia, niż wiele filozoficznych i literackich dzieł. Pracują
w ciszy i skupieniu. Ich ruchy przypominają tajemniczy rytuał, którego
celem jest przygotowanie wspólnej biesiady - dziejącej się na naszych
oczach tajemnicy odżywiania naszego ciała, czyli przemiany tego co wulgarne
i złożone w to co subtelne i proste.
Dzisiaj rano jak zwykle medytowałem, ćwiczyłem i modliłem się. Bardziej
niż kiedykolwiek towarzyszyła mi świadomość, że jest to niezwykle ważny
sposób odżywiania mojego duchowego ciała. Płynąca stąd inspiracja uaktywnia
współpracę między tym "ja" na zewnątrz i "Ja" wewnątrz.
Mój posilony duch uczestniczy pełniej w zmaganiu się z materią. Wtedy
wszystko, cokolwiek bym nie robił nabiera głębszego sensu. Alchemiczne
laboratorium mojego istnienia zwiększa swoją wydajność. Ta zaklęta i przeklęta
granica pomiędzy fizycznością a duchowością coraz bardziej się zmniejsza.
Z uporem przedzieram się w stronę JEDNOŚCI.
Jutro prawdopodobnie zajmę się opisywaniem potwora, autora dualizmów,
wszelkich podziałów i klasyfikacji, albo wymaluję balkon. Wiem, że z pewnością
zrobię coś z moimi fizycznymi rękami, które stukają teraz zapalczywie
w klawisze maszyny. Tak, z pewnością zrobię z nimi coś zupełnie błahego,
w czym będzie także uczestniczył mój duch.