Szczęsny Wroński
POTWÓR NIE OPISANY
Dziennik podróży wewnętrznej
10.10.1992
Wczoraj zanotowałem takie
słowa: "Gdy skończyłem pisać, rozwiesiłem pranie i wymalowałem kawałek
ściany w przedpokoju, pojawiło się pytanie - co robić?" Miałem do
wyboru: kontynuację pisania, medytację i naukę angielskiego. Gdy zdecydowałem
się na medytację, zadzwonił dzwonek, przyszła Pola. Rozmawiałem z nią
ponad godzinę. Tak los zadecydował za mnie, chociaż mogłem nie otwierać.
Ale czy powinienem bronić dostępu do siebie? Może ktoś potrzebuje właśnie
mojej pomocy.
Dzisiaj jest piątek. Postanowiłem pościć pijąc tylko wodę. Zawsze miałem
problemy z głodówkami, bo głód brał zawsze górę i wszystkie moje dotychczasowe
próby spełzły na niczym. Postanowiłem skromnie pościć raz w tygodniu,
zobaczymy co z tego wyjdzie..
Siedzę teraz przy maszynie do pisania i tak trudno dotknąć mi czegoś istotnego.
Wczorajsze spotkanie z ludźmi (przyszło sześć osób) było chyba najlepsze
ze wszystkich. Pojawiło się najwięcej luzu, wiele różnorodnych działań
i jednocześnie łatwo osiągalna dyscyplina. Jednak dzisiaj czuję się rozbity
i zniechęcony. Być może przyczyną jest fakt, że moja żona zaspała do pracy
i rano, na chybcika, bez zwykłego treningu i modlitwy musiałem ją odwieźć.
Potem zrobiłem niby wszystko, ale z marnym skutkiem. Widocznie ta godzinna
przerwa wypełniona pośpiechem i przypadkowością ; jazda samochodem przez
zatłoczone ulice zrobiły swoje. Mógłbym "zebrać się w sobie"
i przekroczyć tę barierę, ale mam ochotę poobserwować ten nijaki stan.
Odkładam pisanie i siadam do medytacji. Gdzieś w umyśle kołacze się, że
mają przyjść do piecyka gazowego. Czuję w sobie pragnienie pisania. Tyle
mam przecież do powiedzenia sobie, mojej żonie, dzieciom i może komuś
tam jeszcze. A głód zaczyna powoli ożywać we mnie. Coraz częściej przełykam
ślinę i robi mi się pusto nie tylko w ciele, ale i w głowie. Z pewnością
jest to zwykły bunt wytrąconego z normalnego rytmu organizmu. Warto zobaczyć,
co się za tym kryje, gdy burczy mi w brzuchu... A jeżeli nic?! ...
Przybywaj do mnie tajemnico, czekam na ciebie z pustym brzuchem, nakarm
mnie, okaż się silniejsza od głodu. Wierzę w ciebie i twoją moc nawet
pośród tej nijakości i w poczuciu słabości mojego ciała, które łaknie
kromki chleba i kiszki w nim grają. Podobne w głodowaniu najtrudniejszy
jest pierwszy dzień, w tej chwili interesuje mnie sam głód, a nie jego
lecznicze, oczyszczające efekty.
Głodzie, przybywaj! Czekam tu na ciebie!... A może, gdy wystarczająco
zaprzyjaźnię się z tobą, to dostąpię tej niezwykłej szansy nakarmienia
się najpełniejszego - nasycenia głodem. Może moje ciało zwróci "oczy
duszy" ku daleko subtelniejszemu i treściwszemu pożywieniu, które
dotychczas było mi niedostępne.
Idę więc w głód. Odsuwam maszynę i zaczynam głodować. Spróbuję nakarmić
się tym głodem.