Ten spektakl powstał piętnaście lat temu, kiedy w Krakowie spotkali się
Edward Żentara, Marek Kalita i Marek Gaj. Przedstawienie w reżyserii wyżej
wymienionych, w wykonaniu Kality i Żentary zostało już zagrane kilkaset
razy, co świadczy o jego niezwykłej żywotności. To teatr kreacyjny, posiłkujący
się pośrednio doświadczeniami Grotowskiego. Aktorstwo jest tutaj "aktem
totalnym", żarliwą niekończącą się przygodą na granicy "jawy i maligny".
Oglądając je odnosi się wrażenie, że w ciele aktorów nie ma jednego miejsca,
które nie poszukiwałoby za Dostojewskim prawdy o ludzkim (własnym) sumieniu.
Jest to swoisty rytuał, taniec; Raskolnikow i Porfiry jak tokujące, demoniczne
ptaki krążą wokół siebie, coraz bliżej, intensywniej, nieodwołalnie, bo
są na siebie skazani. Ta ponura, pełna rozpaczy i bezradności opowieść
o ludzkim losie i jego uwikłaniach brzmi szczególnie dotkliwie w scenerii
surowych ścian piwnicy przy ulicy Kanoniczej 1. Spektakl emanuje swoistą
magią przyciągającą fanów. Mógłbym wskazać widzów, którzy oglądali go
już kilkanaście razy. "Raskolnkow" w wykonaniu Kality i Żentary jest dowodem,
że ta wibrująca żarliwością sztuka może być atrakcyjna nie mniej niż muzyka
rockowa, jeżeli wypełnia ją pulsujący rytm żywych ludzi, nie manekinów
manipulowanych przez "obcego" reżysera. Bo ten teatr jest własny i intymny;
ekshibicjonistyczny do granic bezwstydu, ale też powściągliwy, ascetyczny,
jeśli jest taka potrzeba, wyciszony, niemal medytacyjny. Nie dziwi też
niemal nabożna reakcja widzów, którzy przy wypełnionej po brzegi sali,
przypomnieli swoją postawą, że teatr bywa jeszcze świątynią sztuki, źródłem
głębszych przeżyć, nadzieją przemiany, a nie tylko formą spędzania wolnego
czasu, znudzonym rzutem oka na ekstrawagancje artystów, pomiędzy kolejnymi
łykami piwa i coca-coli.
O spektaklu pisano wiele recenzji. W jednej z nich możemy przeczytać: "Na
temat 'Raskolnikowa' zaczerniono mnóstwo papieru, cóż można jeszcze dorzucić
po dziesięciu latach? Że jest to arcydzieło adaptacji? Że grane w niebywałym
natężeniu emocji? Że to spektakl dotykający najbardziej bolesnych miejsc
w duszy ludzkiej? (...) Edward Żentara (Porfiry), Marek Kalita (Raskolnikow)
przez lata poznali od środka każdą linijkę, każde słowo Dostojewskiego.
Ich gra jest nie mniej agresywna niż w czasach premiery, więcej w niej
teraz psychicznego napięcia. Zmieniła się przestrzeń. Wykrojone ze 'Zbrodni
i kary' trzy rozmowy śledczego z podejrzanym toczą się w norze Raskolnikowa
ciemnej jak cela więzienna albo klatka dla zwierząt. Zabójca lichwiarki
prowadzi śledztwo sam na sam ze swoim alter ego. W finale przyznaje się
i klęka przed widownią z otwartymi ramionami, jakby czekając na rozgrzeszenie.
Obok 'Zbrodni i kary' Wajdy jest to najważniejsza realizacja teatralna
Dostojewskiego w ostatniej dekadzie" (Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza,
19.05.1995).
początek |
dalej
|
|