Nie pozwól milczeć sercu
POEZJA JAKO ZWIERCIADŁO FILOZOFII POKORNEJ.
SZCZĘSNY WROŃSKI NIE POZWÓL MILCZEĆ SERCU
Znany w krakowskim środowisku literackim i teatralnym – Szczęsny Wroński, opublikował dotychczas pięć tomów poetyckich i trzy książki prozatorskie, wśród których znalazł się również zbiór wierszy Nie pozwól milczeć sercu[1], wydany w ekskluzywnej serii „Kroniki poetyckie”. Pozycja ta, opublikowana nakładem Domu Wydawnictw Naukowych w Krakowie, obejmuje najistotniejsze w twórczości autora wiersze powstałe w latach 1977–2007, wydane wcześniej w samodzielnych tomach: Nadzieja matka głupich (1980), Przenikanie (1998), Smak ciemności, smak światła (2006) oraz Poręcze (2006).
Zastosowany układ graficzny oraz dobór tekstów pozwalają w pełni przyjrzeć się warsztatowi poety, ze szczególnym uwzględnieniem ich filozoficznej i emotywnej zawartości. Warto bowiem zauważyć niezwykłą umiejętność autora do budowania przestrzeni poetyckiej, opartej nie tylko na trafnej metaforze, czy grze wyobraźni, lecz przede wszystkim na poetyckim dyskursie, odwołującym się wprost do ludzkiej kondycji, swoiście egzystencjalnych przemyśleń i problemów ontologicznych. W nierzadko lapidarnej acz bogatej merytorycznie formie wyraża autor to, co w dobrej i pięknej (posługując się kryteriami starożytnych) poezji jest najistotniejsze – prawdę o współczesnym świecie, człowieku i indywidualną wędrówkę jednostki ku samemu sobie, w poszukiwaniu swojego wewnętrznego „ja” oraz Boga, co częściowo wydaje się być zbieżne z poglądami św. Augustyna. Częściowo, ponieważ poezja Wrońskiego odwołuje się do wielu systemów myślowych.
W wierszu Strach z tomu Nadzieja matka głupich (s. 9) podmiot liryczny ujawnia poczucie „wrzucenia w byt”, przypominającego również kierkegaardowskie drżenie. Przypuszczalnie jest to również swoista obawa, wynikająca z racjonalnej znajomości codziennego życia i zagrożeń z nim związanych. Artysta, w szczególności zaś – człowiek wrażliwy – wydaje się być tutaj nieustannie „wprawiany w lęk” przez świat zewnętrzny, w którym z konieczności partycypuje, skłaniając się wszelako w stronę jego afirmacji. Wnioskując na podstawie innego wiersza Cortazar (s. 10) na rytmikę losu uczucia takie jak nadzieja, czy strach, pozostają bez wpływu. Człowiek, jako w równomiernym stopniu – uczestnik i obserwator, niejednokrotnie zagubiony w otaczającym go braku wartości, odczuwa dokuczliwy trój-dysonans, oparty na zasadzie ja – świat zewnętrzny – samoświadomość.
Mając na uwadze rozkład wersyfikacyjny i językowy odnosi się wrażenie, że nic nie zostało tutaj zapisane przypadkowo, ponad miarę, każde słowo wydaje się być równorzędnie istotne w stosunku do pozostałych. Nie sposób zatem podejrzewać poetę o jakże dziś częsty we współczesnej poezji grzech „przegadania”.
Warto tutaj także wyodrębnić występujący m.in. w wierszach Ogłoszenie (s. 11) oraz Zdeptane znaki przestankowe szklanych szyb (s. 13) motyw lustra, element „szklanych oczu” czy „szklanych szyb”. Szczegół ten wydaje się pozostawać w ścisłym związku z konstrukcją wewnętrzną podmiotu lirycznego, którego określić można jako obserwatora świata widzialnego, rejestratora istniejącego w nim chaosu. Niewątpliwie autor posiada świadomość rozumianą jako możliwość odczytu rzeczywistości bez zniekształceń, z możliwością poszukiwania w niej sensu i celowości. Wspomniany podmiot eksploracyjny pojawiać się będzie odtąd (tj. od tomu Nadzieja matka głupich) stale w twórczości Wrońskiego.
W debiutanckim tomie autora istotne znaczenie posiada również sposób ujmowania obrazu poetyckiego. Rzecz polega na tym, iż podmiot liryczny staje się tutaj wytrawnym „konsumentem” codzienności, potrafiącym umiejętnie wykorzystać ją w cichej rozgrywce z konwencją i literackim stereotypem. Jakże znamienne stają się w tym wypadku słowa z gombrowiczowskiego Dziennika: „z drobnego, czysto cielesnego szczegółu wypływa całe morze idealizmu i cudów, sprzecznych ze smutną naszą rzeczywistością”[2]. Często bowiem mamy przecież do czynienia z tzw. „poetyzowaniem” zamiast poezją. Twórcy, lub jak chciałoby się raczej rzec: przetwórcy przemieniają otaczający ich mikrokosmos, tak iż czasem przybiera on kształt ładnie namalowanego obrazka, wyrażającego dobry nastrój. Autor wierszy przełamuje tę posłuszną arkadię chociażby w wierszu Epitafium (s. 12), czyniąc adresatem tekstu… parasol. Można znaleźć w tym odniesienie do stanu człowieka współczesnego, istniejącego wszak głównie wśród świata rzeczy, bezosobowej techniki, mającej uczynić życie bardziej wygodnym, przy jednoczesnym pominięciu więzi międzyludzkich. To nieprzygodne odwrócenie zyskuje wówczas zasadny odcień socjologiczny.
Co ważne, poeta doskonale zdaje sobie sprawę, że ludzkie uczucia, pomimo upływającego czasu, nie ulegają zmianom. Ewoluuje jedynie forma w jakiej wyraża się emocje. Pomimo tej świadomości autor nie decyduje się wyłącznie na wypróbowywanie granic literackości. Jest to poezja zbyt głęboka i świadoma (także samej siebie) tego, że bez względu na istniejące formy każdy przecież „będzie musiał przejść przez to wszystko” (Piotruś, s. 14) – nie sposób uniknąć krat i tragiczności, ale mimo to – warto żyć.
Na podstawie tych kilku wybranych wierszy widoczny staje się również kontekst monoseologiczny, związany z tzw. filozofią samotności[3]. Wprawdzie jest to temat zbyt obszerny i szczegółowa analiza wymagałaby o wiele więcej miejsca, niemniej warto pokrótce o nim wspomnieć. Mianowicie, osoba mówiąca w wierszach doświadcza wielowymiarowej, „pozytywnej” samotności, szczególnie ontologicznej, dotyczącej istnienia w relacjach: ja-inni oraz ja-Bóg. Wydaje się, że akt wypowiedzenia warunkuje zrozumienie tego zjawiska. Szczególny nacisk kładzie autor na samotność wobec innych, pojawiającą się w wyniku partycypacji we współczesnym, dotkniętym głodem bliskości, świecie. Wspomniane lustro staje się w tym wypadku środkiem dzięki któremu człowiek uświadamia sobie, że jest sam. Niemniej podczas procesu utożsamiania się ze sobą, wyodrębnieniu ulegają tylko jego cechy, podczas gdy istota nadal pozostaje w ukryciu, na antypodach zmysłów (stąd może nieufność podmiotu lirycznego wobec ciała?). Warto przy tym zauważyć, że nie jest to samotność destrukcyjna, niczym „precyzyjnie skonstruowane więzienie”[4], lecz twórcza, pozwalająca zrozumieć samego siebie, odszukać słowa i nazwać myśli. Podmiot mówiący niewątpliwie dokonuje kreacji świata w samotności, ale nie jest on osamotniony. Bada codzienność okiem wyrafinowanego kolekcjonera znaków i nieoczywistości, wbrew nowocześnie rozumianej autokreacji, która sprowadza się do neurotycznego obowiązku tworzenia samego siebie. Jak zauważył Goce Smilevski „Pisarz rodzi się w samotności”, zresztą „samo pisanie jest aktem samotności. A może także potrzebą przezwyciężenia samotności. Potrzebą rozmowy”[5].
Kolejny tom Przenikanie (s. 15–26) stanowi dość odważny szkic socjologiczny, skonfrontowany ze stałą w tekstach Wrońskiego potrzebą sacrum i transcendencji, które to sprawiają, że postrzega on XXI wiek jako „wyprany z duchowości” (Przed wielkim praniem, s. 17). Potwierdza jednak, że kultura to swoista sinusoida – po kryzysie wartości być może nastąpi ich odrodzenie. Rozpoczynającym tom wiersz Pierwszy krok (s. 16) obrazuje wszak proces przekształcania się człowieka, który zmuszony jest zrezygnować z nowoczesnego indywidualizmu i relatywizmu na rzecz światła. Czytającemu nasuwa się przypuszczenie, że człowiek tracąc powoli wszystko, co stanowi dobro (włącznie z samym sobą) dociera do granicy ludzkich możliwości. W rezultacie kończy swoją wędrówkę „na czworakach” (s. 16), to znaczy w punkcie, z którego wyszedł. Najadekwatniejszym świadectwem zagubienia jest wiersz zapowiadający „zbiorowe oczyszczenie”, w którym stwierdza się „kolor nieba poszarzał/ ręce lepią się do pieniędzy/ noce wyprane z resztek erotyzmu” (s. 17). Autor za pomocą trafnych metafor wypowiada podstawowe bolączki współczesności, w tym również zanik zdrowych relacji interpersonalnych, przedkładanie przyjemności nad więź. Wydaje się, że „wielkie pranie” jest nieuniknione – „już ci nie pomoże żaden parasol/ przeciwdeszczowe gacie” (s. 18). A zatem być może sama świadomość dna – ocala?
Metafizyczna potrzeba Boga, tęsknota za nieosiągalną pełnią, znajdują swój wyraz m.in. w wierszu Przeczucie (.s 19). Stanowi on piękne potwierdzenie, że wewnątrz każdego człowieka zawsze pozostaje puste miejsce, którego nikt ani nic nie jest w stanie wypełnić. Elementem konstytuującym naturę ludzką jest również oczekiwanie i ono właśnie zostaje podkreślone w wierszu jako inwariant nadziei:
moje wciąż niespełnione życie […]
jakby cel jeszcze niewidoczny
miał rozbłysnąć za moment
(s. 19)
Nieco inaczej kwestia przedstawia się w znamiennym dla całości zbioru Poemacie (s. 24), gdzie poeta dokonuje w iście gombrowiczowski sposób subtelnego przewartościowania dotychczasowo rozumianej poezji. Nie dość bowiem, że podmiot liryczny drwi z historycznego patosu klasycznego poematu, to odnosi się wrażenie, że niejako absolutyzuje paradoksalny wymiar formy, ironizuje z wyznaczników tematycznych „prawdziwej poezji”, po raz kolejny przełamując twardy konwenans:
chciałbym napisać niekończący się poemat […]
dla suki Pusi z przepukliną
dla telefonu Panasonic
dla biurka ze sklejki […]
dla dzieci rosnących na trawie
dla ludzi walących się z nudów
(s. 24)
Konsekwentne wyeksponowanie wyliczenia pozwala przypuszczać, że autor całkiem świadomie „wadzi się” z formą. Poprzez zastosowanie klasycznego zabiegu stylistycznego odsłania prawdę nie tylko o poezji, uwikłanej w poprawnościową maskę, ale także opisywanej rzeczywistości, której przedmiotem jest nie wykreowany twórczym szałem świat, ale „nóż i chleb/ krew i wódka” (s. 25) czyli to, co explicite wpisane zostało w codzienność. Mamy tutaj do czynienia z poematem przekornie wychodzącym sobie naprzeciw, chciałoby się rzec – antypoematem
[…] który upada
[…] który się gryzie
Powstaje Zanika Się Pręży
Niech trafi go szlag
Niech błogosławi go cisza
Amen
Autotematyczny, wyrażony za pomocą metajęzyka poemat jest dynamiczny. Stworzony na podobieństwo chaotycznego świata słów, zawsze niewystarczających, mających tendencję do iluzorycznej modyfikacji, nie zaś – nazywania rzeczy takimi, jakie są w istocie. Sam poeta w procesie tym zachowuje wolność, mając jednak świadomość ograniczeń. Neguje on jedną formę, aby przejść w następną, ale tym co najważniejsze okazuje się nie kształt wiersza, ale przedmiot poszukiwań artysty. W efekcie – zwycięża konfrontacja z samym sobą, jako moderatorem słowa.
Odbiorca wierszy Wrońskiego nie może oprzeć się wrażeniu, że obcuje z poezją refleksyjną. Słowo „refleksja” wbrew infantylnemu zabarwieniu, jakie zawdzięcza współczesności, stanowi postawę, dzięki której możliwe jest usystematyzowanie świata, nie popadając przy tym w pułapkę emocji. Tom Smak ciemności (s. 27–36) otwiera właśnie jeden z takich wierszy, odważnie podglądających nowoczesność bez zbędnej czułostkowości, gdzie śmietnikowi kolekcjonerzy […] nurzają się w odpadkach (s. 28), odkrywając tytułowe dowody na istnienie raju. Bo czy w istocie nie jest tak, że nieszczęśliwi docierają do samej prawdy, niedostępnej oczom „przeciętnych” ludzi, żyjącym bez upokorzeń, trwogi, bez świadomości upadku? Poeta opisując boski mikrokosmos zawarty w koszu na śmieci nie stara się przecież trywializować biedy. Obdarzając sacrum zawartość dłoni żebraka, dokonuje czegoś więcej, niźli tylko aktu solidarności i mało przydatnej litości. W typowy już sposób wydobywa on światło z ciemności. Zdaje się tym samym mówić, że im większa ciemność, tym mocniejsze pragnienie światła. Może to także stanowić doskonały przykład wyrazistego buntu. Któż głodny bowiem rozprawia o Bogu, niebu, sprawach ostatecznych?[6] Przeważnie poeta ze strapioną miną staje nad człowiekiem biednym i pokrzywdzonym, przejęty uprawianiem sztuki „współodczuwania” – a niechże wierszyk ulituje się nad tobą, biedny człowieku… W przypadku Wrońskiego podmiot liryczny neguje samego siebie, stwierdzając: „to oni są książętami poezji” (s. 28). Ci, którzy dotykają ciemności, są zatem realnie zakorzenieni w bycie, a tym samym obcują z prawdą. Zabieg ten stanowi również jakąś niezwykle mocną niezgodę na świat. Ten „niezły strzęp wieczności” (s. 28) posiada w sobie coś nieludzkiego, podkreśla tragizm wszelkiej eschatologii w przypadku zła powszedniego, jakim jest ludzkie nieszczęście. Można by zatem zapytywać, kim w świecie obarczonym ciemnością jest poeta? Według podmiotu lirycznego
zwykłym żebrakiem
[który – K. E.] za trochę makulatury żąda tyle co za kiełbasę
a taki nachalny że aż ręka świerzbi
by nie trzasnąć go w pysk
(inc. poeta plecakowy…, s. 29)
Współczesna „atrakcyjność” i przydatność poezji sprawiają, że zaciera się granica pomiędzy ulicznym żebrakiem a twórcą. Obaj funkcjonują na marginesie życia społecznego, wyklęci z powszechnie rozumianych norm, miotają się w ciemności. Poniekąd uzasadnione okazuje się tutaj stwierdzenie Emila Ciorana: „wiara w siebie jest dobra, gdy chodzi o produkowanie, lecz nie w dziedzinie odkrywania”[7]. Jaki jest bowiem sens poezji? Wszak „wszyscy wiersze piszą […] dlatego kupczenie książkami powinno być zabronione” (s. 29). Istnienie literatury i sztuki okazuje się być jednak zasadne w przypadku, gdy „dotyczą one koniecznej inwentaryzacji świata” (s. 29). Ironicznie i z dystansem wyłania się tutaj postać „poety z nie wiadomo czyjej łaski”, obarczonego zdolnością „odczytywania” świata i przekazywania prawdy o nim. W pewnej mierze zdaje się to potwierdzać kolejną tezę Gombrowicza: „metafizyka tak, ale trzeba zacząć od fizyki”[8]. Kreacja poetyckiego świata to zatem nie „uganianie się” za kobietą lub „ojczyzną-Bogiem”[9], ale swoiste celebrowanie kształtu i niedokończenia.
Jednym z najciekawszych tekstów Wrońskiego jest wiersz Strach, pochodzący z tomu Smak ciemności. Autor wystawia odbiorcę na próbę – w konsekwencji nie sposób nie docenić z wirtuozerią zastosowanej ironii i pokłonić się (sic!) przed bezkompromisową oraz zasadną obecnością wulgaryzmu. Zgodnie zresztą z przekonaniem Ciorana „przekroczywszy pewną granicę żywość staje się wulgarnością. A wulgarność to żywość bez finezji, lecz nie bez inteligencji. Głupiec nie jest wulgarny, jest po prostu głupi. Wulgarność wymaga pewnego poziomu, a także pewnych pretensji.”[10]
wciąż boję się […]
że ktoś
doprowadzi mnie do jakiegoś sądu być może ostatecznego
że coś
poda się za kogoś kogo kurwa nie ma i nigdy nie było […]
że uduszę natychmiast mojego najszczerszego przyjaciela wyrwę z korzeniami
bliźniemu memu oprócz życia jego parszywego to co najdroższe jego jest
(s. 30)
W powyższych słowach Wrońskiego zawiera się kwintesencja ludzkich wątpliwości. Tytułowy strach, w odróżnieniu od irracjonalnego lęku, jest tutaj całkiem zrozumiały. Przyjrzyjmy się bowiem – ludzie boją się przede wszystkim samych siebie (owa niemożność poznania samego siebie do końca), innych ludzi (bo jeśli nie można poznać siebie, to cóż dopiero innych) i śmierci, która jest w istocie największym wraz z problematyką obecności Boga znakiem zapytania. Niepewne jest istnienie życia wiecznego, na ile natomiast, to co uznajemy za jedyną prawdę, jest nią w rzeczywistości, to już kolejna trudna kwestia. W każdym człowieku tkwi również nieodkryte potencjalne zło, co zdaje się potwierdzać chociażby dziejowa antropologia. Nie bez przyczyny twierdzi się, że nikt nie może mieć pewności, jakiego wyboru dokonałby (dobro czy zło) w sytuacji granicznej, jaką był np. holocaust. A tym samym – nigdy nie można być w zupełności pewnym własnej natury. Dopiero życie weryfikuje wyobrażenie człowieka o nim samym. A zatem „to co najdroższe jego jest” (s. 30) bardzo łatwo może zostać unicestwione. Warto tutaj zauważyć pewną logiczną konsekwencję opisu zła w tekście Wrońskiego. Otóż podmiot liryczny odpowiada na pytanie: co doprowadza przeciętną jednostkę do nienawiści – zło okazuje się być reakcją na zło doznane. Wiersz rozpoczyna przecież wyznanie:
wciąż boję się
że ktoś podłoży mi nogę […]
że ktoś
w sposób nad wyraz bestialski pogwałci moją żonę córkę psa maszynę do pisania i telefon […]
Za pomocą wyrafinowanej ironii Poeta ewokuje błędne koło zła, w ostatnich wersach podkreślając jego niemalże infantylny charakter:
i…
po wszystkim
!
Zasadniczo wszak niewiele potrzeba (czasem jest to nawet kwestia tzw. przypadku) aby stracić siebie i to właśnie stanowi fundamentalne źródło strachu podmiotu lirycznego. Jak wynika z tekstu, najważniejszym zadaniem człowieka jest przede wszystkim zachować pierwotny – dobry kształt samego siebie wbrew „legendarnemu źródłu nienawiści” (s. 32).
Nad wyraz interesująco przedstawia się wspomniany podmiot eksploracyjny w wierszu Ogień z tegoż samego tomu. Mamy tutaj do czynienia z obecnością motywu heraklitejskiego, ściślej zaś – z teorią powszechnej zmienności, dobitnie wyrażoną w słowach
o co mam się zaczepić […]
twoje stopy umykają gdzieś […]
kocham ogień – twój krzyk –
kto się pali – krzyczę –
skąd to cholerne lustro?!
czy ta pękająca właśnie powłoka mojej twarzy
kryje w sobie coś co zniknie na zawsze?
(s. 34)
Znamienny już motyw lustra ponownie zyskuje tutaj pejoratywnie zabarwienie, z uwagi na pierwiastek iluzoryczny. Widoczny staje się również kontekst platoński, zawarty w niechętnym, nieufnym stosunku wobec świata materialnego, będącego zaledwie przedsionkiem prawdy. Choć podmiot liryczny zalicza do tej rzeczywistości również nieobojętną mu osobę – ukochaną, posiada świadomość, że i ona pozostaje pod władzą pierwotnej siły ognia – zmienności. Całość odnosi się również do nowoczesnego doświadczenia duchowości, opisywanego przez Agatę Bielik-Robson w słowach: „twarz ukrywa niezgłębialne dla nas przepaści, zawsze przychodzi z i pozostaje na zewnątrz”[11]. Codzienne doświadczanie materialności, poprzez pokusę lustra właśnie, usypia naszą czujność, pozwalając sądzić, że to, co postrzegamy posiada stałą, niezmienną wartość. Tak, iż nieodwracalność ciała skazanego na zagładę, zdaje się czasem nie do pomyślenia. Powoduje to również nieodparte poczucie zagubienia. Pojawia się pytanie – co więc pozostaje, skoro nie mogę polegać na poznaniu zmysłowym? W odpowiedzi podmiot liryczny otwarcie stwierdza:
oprócz twych oczu, ręki, pasemka włosów
nie znajduję niczego
Uwidaczniając tym samym paradoksalny wymiar ludzkiej egzystencji. To wszakże, co istnieje i jest postrzegane zmysłowo, jest człowiekowi zdecydowanie najbliższe i koniecznie, by mógł osiągnąć spełnienie. Warto również zwrócić uwagę na świadomie zastosowaną koncepcję autora, według której systematyzuje on swój świat wewnętrzny: zarówno lustro, jak i ciało przynależą do „ciemności”, sfery wariabilnej. Przy czym nie spotyka się tutaj żadnej radykalnej negacji materii czy uczuć. Poeta składa hołd ludzkiemu ciału, które umożliwia wyrażanie emocji, nie pozwalając milczeć sercu, czyniąc człowieka „żywym” – zdolnym do wyrażania i uobecniania samego siebie w świecie, w opozycji do kamienia, obarczonego „niewysłowioną tragedią” (Kamień, s. 35). Przemyślenia te wpisują Wrońskiego w jakże zacny nurt poetów rozważających nad ludzką kondycją, oparty na zasadzie, że „to, co nas zniewala jest zarazem tym, co nas stwarza”[12].
Drugą część dualistycznie skonstruowanego tomu – Smak światła – rozpoczyna metafizyczne wyznanie autora:
jest we mnie potrzeba
dotknięcia czegoś
co nie jest jeszcze mną ani tobą
czego dotknąć nie sposób
bo jest bardziej niż my
niewidzialne
(s. 38)
Potrzeba – w przeciwieństwie do pragnienia – posiada wydźwięk nieco bardziej „fizjologiczny”, odnoszący się do sfery zmysłów, materii i ciała. Pragnienie wynika z poczucia braku. Można zatem sądzić, że zgodnie z obecną w tekstach Wrońskiego dualistyczną koncepcją rzeczywistości, podmiot liryczny wyraża wręcz naturalistyczną, bo nierozerwalnie wpisaną w jego życie i codzienność, tęsknotę za Absolutem. Jest to swego rodzaju wyznanie wiary, świadomość istnienia czegoś doskonałego, co zawsze pozostaje „w ukryciu”.
Tytułowe światło, wyłaniające się z tragicznej ciemności, osiąga swoje ekstremum w przepięknym wierszu Nauka kolorów (s. 43), zawierającym w sobie niezwykle silny ładunek nadziei, potwierdzający wagę filozofii pokornej[13], zgodnie z którą świat powinno akceptować się takim, jaki jest. Postawę taką można by nazwać afirmacją życia codziennego, wynikającą z mądrości, doświadczenia, swoistego oswojenia bólu.
[…]
na przekór chichotom złośliwego wiatru
obłędnej zamieci i zamarzniętemu językowi
rzeki która nie zgubiła swego źródła
i celu istnienia
Ze znamienną nadzieją mamy również do czynienia w tekście Zaczął się nowy dzień, dedykowanym żonie autora – Barbarze Wrońskiej – w którym poeta otwarcie przeciwstawia się zwątpieniu i postmodernistycznemu relatywizmowi, gdyż „nie ma powodu do lęku” (s. 45). O ile więc w pierwszej części tomu (Smak ciemności), podmiot liryczny „po omacku” doszukiwał się sensu w ogóle, o tyle w drugiej części pojawia się swoisty manifest życia. „Nauka kolorów” oznacza bowiem nic innego, jak tylko naukę życia. W apostrofie do żony czytamy:
jesteś okiem jasności
jeszcze raz zaczął się dzień
przyjmij go jak ulubionego psa
jak szlachetny kamyk który przypadł ci
do serca
(Zaczął się nowy dzień, s. 45)
Trudno wyobrazić sobie lepiej skonkretyzowaną wiarę w życie oraz to, że śmierć nie jest końcem wszystkiego, zawartą w innym wierszu: „nie zdarzyło się jeszcze/ by zima trwała wiecznie/ kwiaty pod lodem/ przetrwają kochana” (Czekam na nadzieję, s. 48). Nie będzie zatem nadinterpretacją stwierdzić, iż podmiot liryczny uznaje nieśmiertelność duszy i istnienie wieczności, a „dla tych, którzy potrafią kochać, czas jest przecież wiecznością”, jak twierdził Mistrz Eckhart. Przy czym nie oznacza to, że można Wrońskiego umieścić w gronie poetów pseudotranscendentalnych i gładko „zaszufladkować” jako zwolennika religijnych pociech. Pomiędzy wiarą a religią istnieje bowiem ogromna różnica. W przypadku Wrońskiego kwestia ta przedstawia się zgoła inaczej – brak tutaj dogmatycznego sukursu, pojawia się zaś głęboka wiara w sens życia, miłości, cierpienia, a także poezji, bo „czy warto żyć/ bez jednego chociażby wiersza za pazuchą?” (inc. Napisałem kilkaset wierszy, s. 50). Warto jeszcze zauważyć, że niektóre z tekstów przybierają formę modlitwy, w której poszukujący Boga podmiot liryczny z pokorą ale i niepokojem, wyraża swoje wątpliwości. Zwątpienie to ma charakter głęboko epistemologiczny, oparte jest na założeniu, że granice naszego poznania są ograniczone, a Bóg czasem nieskończenie daleki. Mimo to podmiot liryczny z ufnością zapytuje
cóż znaczy ten rytm?
czy ten taniec na krawędzi
zaniesie mnie tam
dokąd zmierzam?
(inc. Twoje Imię, Panie…, s. 52)
Wroński z filozoficzną dociekliwością i metaforycznym wyczuciem dotyka samego źródła egzystencji, zaś forma w jakiej konstruuje swoją wypowiedź doskonale potwierdza twierdzenie Karla Jaspersa na temat poszukiwania sensu: „filozofia oznacza bycie w drodze. Jej pytania są istotniejsze od odpowiedzi”[14]. Kwestie, które porusza poeta pozostają w ścisłym związku z teorią poznania i zjawiskiem agnostycyzmu. W pewnej mierze bowiem, żaden człowiek nie może mieć całkowitej pewności co do słuszności swoich wyborów. Zrozumienie Tajemnicy, czyli tego, czego „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć” jest nieosiągalne. Pozostaje jedynie możliwość odczytywania znaków, którymi usłane jest życie.
Znakomicie skrystalizowane odbicie współczesności, po której wędruje nieporadny, acz dobrego serca wieloryb-Poeta (inc. mam skórę wieloryba…, s. 54), spotykamy w ostatnim tomie autora – Poręcze. Wydaje się również, że w tomie tym najmocniej zaznacza się stłumiona niezgoda poety na czasy nowożytne – słowa kłębią się, niejako przenicowują rzeczywistość i weryfikują swoje własne położenie. Wszystko, co dotychczas zostało powiedziane na temat tekstów Wrońskiego, w tomie tym niejako zyskuje swoje ostateczne uzasadnienie i dopełnienie. Czytelnik otrzymuje o wiele większą porcję dystansu i mądrej ironii: „płynę płynę wieloryb uśmiechnięty (w morzu łzy nie mają sensu)” (s. 55). W dość urokliwy sposób uwydatnia to quasi-stoicki stosunek do życia podmiotu lirycznego. I wbrew pozorom, stwierdzając „mam skórę wieloryba, obrastam mułem doświadczenia” słowa jego nie tracą powagi, pozbawione są natomiast zbędnego patosu, tak częstego podczas dokonywania rozrachunku nad życiem. W tomie tym czytelnik napotyka po raz pierwszy brak podziału międzywersowego oraz stroficznego. Wiersz zdaje się płynąć, jakby prowadząc samego autora w głąb siebie, swojej autonomicznej struktury. Przypomina to nieco słowotwórczy trans, dzięki któremu okazuje się możliwy precyzyjny odbiór rzeczywistości. Co istotne, utrata kontroli nad wierszem ma charakter świadomy i celowy oraz stanowi dość odważną próbę poetycką. Dzięki rezygnacji z poprawnościowych wygładzeń i upiększeń, czytelnik otrzymuje quasi-świat w czystej postaci, idealnie wyrażający współczesny chaos, amorfię, wszechobecną anonimowość. Przebudzenie w tekście Incognito (s. 56) zawiera również pierwiastek apokaliptyczny. Poeta nieprzypadkowo używa słów: „krzewy w grafitti”, „Pan New Reality Show”, „niemowlę z ćwiekiem w pępku”. Bez wątpienia człowiek-twórca wartości odczuwa przerażenie, gdyż „świat stanął na głowie” (s. 56). Post-nowoczesność jest w istocie groteskowa, karykaturalna, pozbawiona racjonalności. Co więcej, autor zadaje współczesności niezwykle ważne pytanie: „czy psy prowadzą ludzi czy ludzie psy?” (s. 56). Wojerystyczna ciekawość nie pozwoliła w żaden sposób uporządkować świata, podglądactwo zestawione ze zjawiskiem anonimowości przyczyniły się do zintensyfikowania poczucia pustki, nicości. W takim obszarze życie ludzkie wydaje się być nieomal piekłem, z którym każdy musi się zmierzyć sam, bo międzyludzkie poczucie solidarności za wytworzony świat wygasło. W aspekcie zaś stricte socjologicznym demokratyczna równość nieustannie popycha jednostkę w kierunki niej samej i może ją „skazać na całkowite zamknięcie się w kręgu własnej samotności”[15].
Przemyślenia Wrońskiego idą w parze z obserwacjami filozofów: według Nietzschego „świat to dzieło sztuki, zjawisko estetyczne, którym nie rządzą żadne racjonalne reguły. W świecie panuje przypadek, wobec którego człowiek pozostaje bezsilny”[16] Ma to również związek ze znamiennym pojęciem pustki – charakteryzującym duchowość nowoczesnego człowieka, pojmowanego jako przede wszystkim „istota wybrakowana”, usiłująca za pomocą coraz to nowych bodźców oraz eksplikacji wrażeń usunąć poczucie aksjologicznego głodu i wewnętrznego niepokoju.
W tomie Poręcze pojawia się niemniej interesujący wiersz autotematyczny Rohatyna, w którym po raz kolejny zdumiewa ironiczna i zdecydowanie zdystansowana postawa autora, pozwalająca sądzić, że nie wpadł on w jakże złudną pułapkę poczucia misji i doniosłości „bycia poetą”. Zamiast pychy i apoteozy aktu pisania pojawia się tutaj pokorne „wyznanie winy” ― nie tyle „chcę być poetą”, co muszę, ponieważ jestem zdany na wiersz, a jeśli go nie napiszę, może być tylko gorzej. Stwierdzenie to nie ma na celu uwieść czytelnika, jak wypadałoby myśleć po przeczytaniu innych „skromnych” ekspiacji współczesnych twórców. Jest ono raczej bardzo szczerym przyznaniem się do niewytłumaczalnej, wewnętrznej potrzeby pisania, która „z natury” nie jest łatwa i przyjemna, ale niesie ze sobą obowiązek wzięcia odpowiedzialności za słowo, obarczone znaczeniem:
mam pół godziny żeby napisać wiersz
gdy tego nie zrobię rozstrzelają mnie przestrzenie
nienawidzą mnie gdy milczę nawet mnie nienawidzą kiedy mówię do nich
[...]
dziadu tyś odpowiedzialny za każdą literkę jaką stawiasz łączysz i oprawiasz w ramki choćbyś połknął nawet rohatynę wyjdzie ci na zdrowie bo ogródek jest twój
i ty w nim
nie jesteś sam
Paradoksalna potrzeba pisania, pozbawiona funkcji pragmatycznej czy poprawiającej samopoczucie, odnosi się do zjawiska „skazania na wiersz”, oraz założenia, że poezja nie ocala. Czasem nawet, podobnie zresztą jak filozofowanie, jeszcze bardziej komplikuje to, co w istocie jest niezmiernie proste. Kreacja posiada jednak sens, oparty na nadziei, że Ktoś: Absolut/ Demiurg/ Idea Dobra/ Bóg, w owym procesie milcząco uczestniczą. Wedle zaś innej teorii, odnosi się to do zasadniczej funkcji tworzenia – ten, kto pisze, nie jest sam. Wszelka twórczość jest dialogiem[17], przezwyciężaniem samotności, wykraczaniem poza samego siebie. Pisanie wierszy stanowi przyzwolenie na rozmowę. Rohatyna, owa włócznia, przenika zarówno świat zewnętrzny – wedle woli autora – jak i jego samego, aby mógł nawiązać kontakt z samym sobą oraz innymi.
Warto tutaj również w sposób komparatystyczny ująć dwa inne teksty Wrońskiego z tegoż samego tomu: Rozmowa dziękczynna oraz Oksymoron dziękczynny. Adresatem pierwszego z wierszy jest „pan” ziemski – szatan, natomiast w drugim przypadku, „Pan” nieba i ziemi – Bóg. W owym, odrobinę manichejskim zestawieniu, czytamy w apostrofie do szatana
dziękuję że nauczyłeś mnie sztuki orgazmu
i tak nieodłącznej życiu sztuki zabijania
Autor za pomocą zgoła ocalającej ironii określa, co „zawdzięcza” panu ciemności, tym samym oddzielając światło od ciemności. Explicite w wierszu zawiera się cała sfera zła, nieomylnie rozpoznana przez poetę jako źródło powszechnie istniejących złudzeń, dotyczących rzeczywistości zbudowanej na piasku wiary w bezmierną siłę człowieka, być może nadczłowieka. Tym jednak, co pozwala zachować człowieczeństwo jest według autora – serce, buntujące się przeciw „potędze” telewizora, orgazmu, nienawiści. Dla czytelnika apel poety przybiera postać uzasadnionego krzyku. Wiersz ostrzega (analogicznie do wiersza Hiroszima)
niech wie każde stworzenie żeś ty tu jest panem
hipermarketu rakiety kosmicznej i łechtaczki
twojej przenajświętszej trójcy
tak skutecznie przesłaniającej nam oczy
przed wizją nieuchronności naszego upadku
(s. 61)
Słowa Poety brzmią nie tyle złowieszczo, co autentycznie, za sprawą przenikliwej analizy i dobitności. Supermarketyzacja kultury, konsumeryzm, technicyzacja, panseksualizm – całość zjawisk przeobrażających człowieka w faustycznego zjadacza chleba bez samoświadomości i życia duchowego – wszystko określone w jednym wierszu. Można by nazwać to swoistą „metaforyką po imieniu”. Inaczej rzecz przedstawia się w drugim „dziękczynnym” utworze. O ile następuje tutaj faktyczna zmiana adresata, o tyle postawa autora zdaje się pozostawać w sprzeczności z wdzięcznością, chociażby renesansową. Zamiast dziękować za „hojne dary” poeta wyznaje „dziękuję Ci, Panie, że nic mi nie dałeś”. Sławić Boga za dobroć i potęgę oznacza wszak w post-nowoczesności brać pod uwagę ryzyko popadnięcia w absurdalną śmieszność. Podkreślone kursywą stwierdzenie „tu wszystko jest możliwe” stanowi być może uzasadnienie lęku, dominującego w postawie Wrońskiego. Ma to również związek ze stwierdzeniem Imre Kertesza: „wszystko, co jest możliwe, kiedyś się zdarzy”[18]. A zatem, wszystko co złe, może się zdarzyć, przy czym zło niemal absolutne, takie jak: obozy koncentracyjne, masowe zbrodnie, wykorzystanie broni masowego rażenia, już zaistniało i dzieje się nadal. Jak na tym tle dziękować Bogu za piękny świat, którego On jest autorem? Tragiczny dystans pomiędzy Bogiem a człowiekiem wyraża poeta słowami:
nie jesteś mój, Panie, niczego nie rozumiem
idę na zatracenie ty mówisz o życiu
(Oksymoron dziękczynny, s. 62)
Wydaje się, że człowiek XXI wieku wszystko może podać w wątpliwość. W myśl zasady „nic nie jest moje” pozostaje on sam: sam z własną samotnością i sam wśród ludzi. Poza tym pojawia się jeszcze jeden problem, który znacząco zachwiał ludzką kondycją i spowodował pojawienie się nieusuwalnego wewnętrznego napięcia. Mowa tutaj o kryzysie wartości, relatywizmie:
gdy przyjdzie czas próby tak albo nie
czy powiem tak na nicość w którą teraz wierzę
czy powiem tak na skrzynię do której mnie zamkną
czy powiem nie na nicość w którą już nie wierzę
czy powiem nie na skrzynię która chce być wierna
(tamże, s. 62)
Tego wszak dotyczy tytułowy oksymoron: człowiek oscyluje pomiędzy ufnością a niewiarą, lękiem a spokojem. Ta wewnętrzna sprzeczność, walka, pozwala autorowi stwierdzić: „jak łatwo jest wołać opoko trudno jej doświadczyć”. Być może więc faktycznie „wolność skurczyła się do czystej negatywności”[19], jak twierdzi Teodor Adorno.
Trudno byłoby przy tych rozważaniach nie zauważyć jednego z najbardziej esencjonalnych tematycznie i innowacyjnego co do zastosowanej formy tekstu Poręcze, w którym można przeczytać „prawdziwy dramat w teatrze/ wyzutym z reżysera” (s. 69). Wroński dotyka tutaj niezwykle ważnej kwestii – co począć z wolnością, podkopaną współczesnym chaosem i obowiązkiem autokreacji
sam już nie wiem czego się trzymać
na wszelki wypadek nie trzymam się niczego
(s. 68)
Nasuwające się tutaj konotacje współczesne, potwierdzają spostrzeżenie, iż „jednostka ludzka […] może być czymkolwiek, może przybrać dowolną rolę i dowolny punkt widzenia, ponieważ sama w sobie i dla siebie jest po prostu niczym”[20]. W innej części tekstu Autor odważnie stwierdza
najłatwiej zawierzyć niczemu bo nic z tego nie wynika
Opowiadając się po stronie wartości, wypada przecież wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Jest to jednak kierunek opozycyjny wobec post-nowoczesności, która nie zakłada walki o wolność, lecz konsumowanie fałszywie rozumianej wolności. Postawa najbliższa zwolennikom czasów faustycznych to „trzymanie się wszystkiego/ na wszelki wypadek”. „Prawda” zyskała przecież nieskończenie wiele twarzy, każdy może uznawać za słuszne to, co uważa za stosowne. Pluralizm światopoglądowy i moralny okazuje się na rynku najbardziej pożądany i elastyczny. W dalszej części utworu poeta demaskuje również coś niemniej istotnego
meduza jest dziś absolutem czczą ją zamknięta w butelce
już nie ma tam nawet diabła tylko małpi ogon
Mitologiczna Meduza, której spojrzenie zamieniało ludzi w kamień, zastąpiła miejsce nieobecnego bóstwa, a domniemana „śmierć Boga” doprowadziła nieuchronnie do śmierci samego człowieka. Ludzi, którzy „nie pozwalają milczeć sercu” jest wszak niewielu, wśród nich poeta, który decyduje się „trzymać wiersza bo to lepsze niż nic”. Działalność tekstotwórcza pozwala zatem zająć stanowisko krytyczne wobec desakralizacji, karykaturalnego zeświecczenia świata, w którym odmówiono już istnienia nawet sile diabelskiej. Prócz zawartości komicznej, w takowej prezentacji jednostki, tkwi coś niesłychanie tragicznego. Człowiek zagubiony, zmagający się z pustką, okazuje się bowiem niezdolny do wytwarzania wartości – traci on więc cechy konstytuujące jego człowieczeństwo. Nie może jednak zjednoczyć się ze światem Przyrody[21], ponieważ świadomość czyni go wobec niej obcym i bezsilnym. Stanowi on co prawda część Natury, ale nie na tyle, by w niej z powodzeniem funkcjonować. W konsekwencji pozostaje z „małpim ogonem” – świadectwem nie tyle przynależności, co groteskowego upadku. Nie wolno przy tym zapomnieć, że „ocalenie moralne jest możliwe dzięki odzyskaniu autentycznego, moralnego kontaktu z samym sobą”[22]. Jak to już niejednokrotnie zostało powiedziane w pierwszych tomach autora, zgodnie z myślą, zawartą m.in. w Wyznaniach św. Augustyna. Ponadto przecież
stary poeta wie że dobro rodzi się w bólu
stary poeta wie że wiersz rodzi się w bólu
stary poeta wie że człowiek rodzi się by doświadczyć
nicości i kategorycznie jej zaprzeczyć
(Stary poeta i urzędy absolutu, s. 76)
Zestawiając pierwszy tom wierszy Wrońskiego Nadzieja matka głupich z ostatnim –Poręcze, natrafić można na trudną do zaakceptowania oczywistość – poezja ta ewoluowała w kierunku zgoła odmiennym niż pierwotna afirmacja codzienności. Konflikt ponowoczesny, objawiający się „wyławianiem” poszczególnych słów czy liter z kłębiącego się uniwersum, poszukiwaniem „reżysera” – nieobecnego króla („pawdziwy damat w teatze wyzutym z eżysea”), osiągnęły apogeum w ostatnim tomie Wrońskiego. Podmiot eksploracyjny przeobraża się w „czystą antyformę”. Język nabiera tutaj szczególnego znaczenia, brak litery – poszczególnej części składowej słowa, zdaje się depersonalizować język, pozbawiać go semantycznej wagi. Niemniej jednak nieobecność jednej z liter powoduje również „otwarcie”, dzięki czemu powstaje nowy konstrukt o zupełnie innym znaczeniu. Autor odsłania w tym przypadku kolejną nader ważną umiejętność – „wyczucie języka jako czegoś nieskończonego i w ruchu, niedającego się opanować”23.
Napięcie i niepokój podmiotu lirycznego stawał się coraz bardziej widoczny, o czym zdają się świadczyć również coraz częściej powtarzane słowa, takie jak: oczy, lustro, pustka, kamień. Trudno o bardziej precyzyjne odbicie świata, dotkniętego duchowym kryzysem. Pomimo jednak „wadzenia się” z formą, w każdym wierszu, zawiera się niezmienna wiara podmiotu lirycznego w człowieczeństwo, siłę serca, pokorę. Mamy tutaj do czynienia z mądrym buntem autora, którego poezja ostrzega, do czego zdolny jest człowiek rezygnujący z sumienia, refleksji nad samym sobą i emocji. Przy czym ostrzeżenie to nie wykazuje tendencji do moralizatorstwa. W tekstach Wrońskiego można także mówić o potrzebie Prawdy, z powodu której sięga on po pióro i dokonuje weryfikującej analizy, racjonalizującej i porządkującej świat. Wprawdzie więc poezja nie ocala, a samo pisanie jest aktem bezinteresownym, warto jednak zdać się na wiersz w procesie dojrzewania do Prawdy, poszukiwania sensu, wartości. W przypadku Wrońskiego poezja z mądrością okazują się być komplementarne.
[1] Sz. Wroński, Nie pozwól milczeć sercu. Wiersze z lat 1977–2007, Kraków 2008. Dalsze odwołania w tekście głównym tylko z podaniem tytułu wierszu oraz strony.
[2] W.Gombrowicz, Dziennik 2:1957–1961, Kraków 2004, s. 125.
[3] Por. P. Domeracki, K. Tryburski, Samotność – studium interdyscyplinarne, Toruń 2007.
[4] Cyt. za: M. Kania, inc. [niewyspany, czeka], w: Krakowska Noc Poetów. XXXIII Almanach, red. tenże, Kraków 2005, s. 55.
[5] G. Smilevski, Rozmowa ze Spinozą, Warszawa 2005, s.208.
[6] W. Półtawska, I boję się snów, Kraków 2006, s. 15. Pojawia się tutaj znamienne zapytanie – „czy naprawdę tak zwane człowieczeństwo jest jedynie sumą przyjętych kalorii i niczym więcej?”.
[7] E. M. Cioran, Zeszyty 1957–1972, Warszawa 2004, s. 704.
[8] W. Gombrowicz, dz. cyt., s. 175.
[9] Por. J. P. Salgas, Witold Gombrowicz lub ateizm integralny, Warszawa 2004, s. 189.
[10] E. M. Cioran, Zeszyty 1957–1972, Warszawa 2004, s. 702.
[11] A. Bielik-Robson, Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości, Kraków 2009, s. 235.
[12] Tamże, s. 176.
[13] Tamże, s. 133 i 173.
[14] K. Jaspers, Wprowadzenie do filozofii, Wrocław 2000, s. 8.
[15] Ch. Teylor, Etyka autentyczności, przekład A. Pawelec, Kraków 1996, s. 11.
[16] Kondycja człowieka współczesnego, pod red. Czesławy Piecuch, Kraków 2006, s. 146.
[17] G. Smilevski, dz. cyt., s. 208.
[18] I. Kertesz, Kadysz za nienarodzone dziecko, Kraków 2008, s. 49.
[19] T. W. Adorno, Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia, Kraków 1999, s. 39
[20] A. MacIntyre, Dziedzictwo cnoty. Studium z teorii moralności, tlum. A. Chmielewski, Warszawa 1996, s. 352.
[21] R. Ingarden, Książeczka o człowieku, Kraków 1998, s. 25.
[22] Ch. Teylor, Etyka autentyczności, przekład A. Pawelec, Kraków 1996, s. 11.
[2 3] W. Gombrowicz, Dziennik
Be the first to comment.