dla trawy bawiącej na skwerku
dla trawy bawiącej na skwerku
na pastelowej skórze ziemi
światło się ściele
źdźbła trawy drżą na wietrze
upojone kroplami rosy
są takie sentymentalne
heroiczne w swojej wiotkości
pręgowane królewiątka deptane stopą przechodnia
podnoszą się wzbudzając podziw
gdy wypalone nikną
ziemia przygląda mi się oczodołem
czuję się głupio
bo nie wiem gdzie ich szukać
gdy szpadlem delikatnie
nacinam skórę mojej ziemi
patrząc w plątaninę białych nitek
czuję jak rosną z niewiadomych głębi
moje trawy, drzewa moje gołębie
nacinam rękę jak gałąź
krew miesza się z czernią
i wierzą w zmartwychwstanie traw
dotkniętych głupotą wandala
wierzę w drzewa trzaskające w ogniu podpalaczy
gdy snują opowieść o powrocie do ociemniałych gniazd
wierzę w przywracanie wzroku – w nieśmiertelność nierealnych źdźbeł
targanych wichurąwróć do POEMAT
dla ziemi wilgotnej i żyznej
dla ziemi wilgotnej i żyznej
żyję dla ciebie ziemio
która zabrałaś mojego wujka bolka
czy jesteś zadowolona z jego ciała?
ja jestem znacznie chudszy
nie wiem czy zadowolą cię moje sterczące gnaty
chociaż tyję tu i ówdzie na twoja chwałę
być może nie będzie tak źle
dla twoich robaków i kretów
ryjących podziemne tunele
nie mam nic przeciwko temu
by rozpaść się definitywnie w pył
podobno z niego produkujesz gwiazdy
które wypluwasz w przestrzeń
poza tym istnieje nic czyli niebo
o tym wiedzą coś korzenie kwiatów i drzew
lecz nie chcą ze mną porozmawiać
kołyszą mnie tylko do snu kiedy ja nie chcę spać
natarczywie napełniają mnie kolorami
gdy w istocie jestem szary jak ty
powstałem z ciebie i tak trudno mi sobie wyobrazić
coś więcej niż nietrwały kształt podległy filozofii rozpadu
Czy twoje śpiewające o wolności ptaki to fikcja?
A ta przestrzeń?
Czy ona też kryje w sobie coś czego nie ma?wróć do POEMAT
dla drzwi co nie stały się bramą
dla drzwi co nie stały się bramą
niebieskie płomyki sukienki
uciekające stopy gdzieś
nad brzegiem rzeki
na szarych kamieniach
wycinek rzeczywistości
w krzyku mew coś się zaczyna
kto wie czy miłość nie przerodzi się w śmierć
czy twoja czuła dłoń nie okaże się
pętlą
nasze dzieciństwo młodość oddalają się
cóż znaczy to więdnące ciało
ten wonny kuszący kwiat który znika
wysychające źródła twoich oczu nie kłamią
suchość skrzeczy na miarę śmierci
lecz śmierci nie ma i tylko to
czego doświadczam naprawdę
pozwala mi żyć
wróć do POEMAT
przeciskał się przez nie wiatr
dla okna przez które wyglądam
okno przez które wyglądam
bezdźwięczny wiatr za szybą
wyginające się gałęzie drzew
przelatujące w ciszy ptaki
odległe ciepło słońca
czerwony unoszący się pył
wirujące piórkoprzecież poza pokojem tym jest
wieczna wojna gatunków
wierzb płaczących mikrobów
JA to tylko wyobraźnia
a co tak naprawdę zostaje
w błoniastej dłoni bobra
w grzechotce grzechotnika
w filozofii komara widliszkagdy wodospady milkną
krajobraz staje się księżycowy
to tylko miejsce spoczynku
szarych amorficznych kamieni
miejsce świętej pamięci
wilgotnych różanych płatków
na rozczochranej ciepłej trawie
pod stopami zbliżających się do siebie
kochankówwróć do POEMAT
dla myszy gryzionych przez czas
dla myszy gryzionych przez czas
czas jest ziarnem
gryzionym przez myszy absolutu
ziarna są policzalne
myszy jak mleko bieleją
na granicy wyobraźniporażająca jest
bezsilność metafory rzeczownikowej
która udaje że coś wie
myszy absolutu nie wiedzą
że stały się przedmiotem penetracji
językowej
na francuską modłę nadstawiają się w ciemności
pożerając z lubością ziarnagranice wyobraźni
nie dają się sprowokować
są trwalsze od żelbetowych schronów
bowiem bezpieczniej jest rozbić się jednoznacznie
niż dryfować bezwiednie po oceanie wieloznacznego bezsensu
tak prawią uczeni służący myszom za królikiKonkludując:
Ile zostało ziaren?
Mysz jest jedna czy więcej?
Z czego zrobiona jest wyobraźnia?
Czy wystarczy żelbetowych schronów przed inwazją pustych słów?
Gdzie schronią się poeci którzy wiedzą że żelbety utkane są z sałaty słownej polityków?
Dlaczego króliki doświadczalne nie lubią myszy absolutu i absurdalnie uważają je za gryzonie pożerające ciszę które bezczelnie przejęły ich etaty?Następujące po tym szeregi zdań pytajnych zawaliły się jak wtc bo scalające je pytajniki zjadły myszy biorąc je za ziarno w istocie kto zjadł kogo nie wynika z konstrukcji gramatycznej sensu stricto nikt nie wie niczego co pozwoliłoby myśleć z optymizmem o perspektywie rozwoju wszędobylskiego acz pozbawionego trwałych fundamentów języka który udając z jednakowym powodzeniem byka czy polnego konika nie jest rzecz jasna traktowany zbyt serio przez żurnalistów urzędników i różnego autoramentu pedałów od starego roweru którzy nadają rzeczywistości ostateczny bieg.
wróć do POEMAT
dla okna przez które wyglądam
dla okna przez które wyglądam
Joli Leroch
żal mi drewnianego okna
odeszło przedwczoraj
przeciskał się przez nie wiatr
mój dobroduszny internet
teraz szczelny plastik
izoluje mnie od skóry świata
patrzę na drzewa jak na film
gdzieś na ekranie
nie widzę siebie
zziajanego z nosem przy ziemi
nie jestem już psem
ani nosorożcem
nawet trawą nie jestem
biedronką
najlichszym robakiem
bo po co
siedzę przy komputerze
klikam świat
otoczony sztucznymi tworzywami
mutuję się
tak malowniczo osobny
ustawiony
oprogramowany
układny
trup
wróć do POEMAT
dla tego co trapi książki
dla tego co trapi książki
przezacny złocisty molu
ty uczysz nietrwałości świata
przez dziury w moich sukniach
moje ciało wygląda na świat
i nic się nie wyłania
z błyszczącej rupieciarni ulic
prawdziwe są tylko złomowiska
śmietniki śmieciarki choroby
reszta to animacja agentów od reklamy
ich dezodoranty tuszują smród
lecz wiemy jakie to złudne
bo co jest bardziej prawdziwe
od zaciętych ust starej kobiety
nad trzepoczącym ciałkiem dziecka
gdy modli się by nie umarłowróć do POEMAT
dla ojca Bogusława który odszedł
dla ojca Bogusława który odszedł
ojcze Bogusławie
do ciebie się modlę
jeśli zabijam słowem gestem pożądaniem
wyprostuj sznur
na którym chciałbym się powiesić
spraw bym nie zerwał się przedwcześnie
wszak jestem omylny i hardy
nie umiem prosić ani błagać
choć posługuję się melodią litanii
zabij mnie bym nie mógł się odrodzić
o sławo Twoja która jest
o sławo moja której nie ma
sznurze przewrotny
gardzieli zachłanności
kloako pożądania
wędrówko nie pocieszona
pochwo bez miecza
korniku bez litości
jestem zaledwie korą
odpadającą od pnia
ach dopuść mnie do miąższu
daj przystęp do korzeni
zaszczep mnie wodą życia
bym nie rozsypał się w proch
ja bezimienny rab
wyjący do gwiazdwróć do POEMAT
dla podłóg z desek sosnowych
dla podłóg z desek sosnowych
korzenie wmurowane w beton ziemi
opierasz się wiatrowi moja sosno
nie rośniesz nad urwiskiem
lecz pośrodku polany
nieopodal wypalone centrum
mojego dzieciństwa
trzaskające wesoło ognisko
z twoich porzuconych gałęzi
stara jak świat sosno
dawałaś mi cień w upalne dni
zziajany uciekałem do ciebie
wtulony
nie mogłem doliczyć się szyszek
lepiących się od tajemnicy
z sercem wyrzeźbionym na twojej korze
łatwiej było mi żyć
teraz dajesz mi siłę
myśl która nas wiąże
prowadzi do jądra ziemi
nasze wspólnie osadzone korzenie
pozwalają rozpostrzeć ramiona
dostrzegam twoją koronę
niknącą w woybraźni
twoje szyszki opadają na mech
pochylam się – poczerniałe palce
zagłębiam w poszyciu z igliwia
jakiś ptak patrzy na mnie z trawy
delikatnie potrząsa łebkiem
przeczesuje dziobkiem piórka
sosno moja podłogo
pachnąca żywiczna trumno – statku gwałcący fale
twoje bocianie gniazdo wyrasta ponad horyzont
czy widzisz jak macham rękami ?
to ja
wróć do POEMAT
dla biurka ze sklejki
dla biurka ze sklejki
biurko na którym tańczę
codziennie przeciw logice
z blatu sypią się iskry
z komputera wióry
niech no podskoczy mi który
kto nie uzna mnie za demiurga
komputer to lalka z trocin
ma serce z kryształu i żyje
szmaragdowym okiem mruga
rubinowym języczkiem zachęca
do magii harry pottera
żywi się suchą karmą
dyskietką nadziewaną umysłem
obce myśli natrętnie szeleszczą
pragną by ktoś je przygarnął
ja też jestem obcy do chwili
kiedy zaczynam tańczyć
na blacie mojego biurka
rozłączony komputer psyknął
sypie trocią – zgasł ekran świata
otworzyło się moje serce
prosty puls w którym jest wszystko
trochę śmiechu łez zadufania w sobie
bajecznych planów szaleństw i klęsk
bezcelowej gonitwy podskoków bez granic
na zielonych soczystych łąkach
sam nie wiem jak to się dzieje
blat biurka obrasta bluszczem
wokół szyi plotą się dzwonki
a słońce zamienia się w jabłko
toczy do stóp moich lekkich
niedźwiedź wyłania się z cienia
podaje mi łapę kosmatą
pająki zwieszają się z uszu
tańczę z nimi rock’a
pazury splatają się z łydką
pająki łaskoczą szyję
są tak delikatne i czułe
na łysinie zasiadła wilga
kołysze się w rytmie rock’a
na dziobku perli się rosa
kwiat mi wyrasta z czaszki
a myślałem że to pustynia
ktoś mówi że dusza zaklęta
ze skroni piasek się sypie
reszta słów staje się szelestem
z gardła tryskają źródła
wargi zmieniają się w ciernie
w oczach niknące cienie
uda miechy kowalskie
w brzuchu para się tłoczy
z roznieconego w podbrzuszu płomienia
wszystko się zmienia nie do poznania
pięty walą w blat z pasją
krzyczę – czy ktoś mnie słyszy
że nic nie zastąpi mi biurka
ani jabłka kwaśnej słodyczy
naprzeciw sypiących się trocin
wirtualnych umizgów
klikam – anuluj!
mówię bez nagłośnienia
z nadzieją że ktoś mnie usłyszy -niech wilga wije gniazdo
w zagłębieniu czaszki
tańczącej na blacie stołuwróć do POEMAT