Dowody na istnienie raju
Dowody na istnienie raju
śmietnikowi kolekcjonerzy
zadziwiają mnie swoją odwagą
skazani na ludzką pogardę
w skupieniu nurzają się w odpadkach
Wtajemniczonych
nie mierzi smród
gnijącego mięsa
nieludzko poplamione koszule
buty z połamanymi nosami
tutaj znaleźć można
niezły strzęp wieczności
i sprzedać go za dobrą
cenę
pochyleni nad kosmosem
wyławiają perły
to oni są książętami
poezji
jakże bogaci
jak szczęśliwi
odnajdują w kubłach
błyskotliwe dowody
na istnienie raju
* * * poeta plecakowy…
* * *
poeta plecakowy jest zwykłym żebrakiem
za trochę makulatury żąda tyle co za kiełbasę
a taki nachalny że aż ręka świerzbi
by nie trzasnąć go w pysk
wszyscy wiersze piszą
lecz któż z tych milionów ośmieliłby się pobierać za nie opłatę
jak za zboże w komorze celnej
to przecież tylko trochę słów powstałych z niczego
czyż samo życie można nazwać kosztem uzyskania przychodu
dlatego kupczenie książkami powinno być zabronione
chyba że dotyczą one koniecznej inwentaryzacji świata
na polecenie świętych urzędów skarbowych
celem obliczenia ostatecznego podatku
od istnienia
Pisarze
Pisarze
pisarze żrą się jak psy
psy miażdżą kości potężnymi żuchwami
pisarze ryją jak krety
krety zaludniają podziemne korytarze odchodami i resztkami żarcia
pisarze budują kopce jak termity
termity wwiercają się w strukturę kości, która staje się kością z wieży słoniowej
pisarze budują tamy jak bobry
bobry rozpryskują czyste tonie poszukując legendarnego źródła łez
pisarze liżą tyłki władcom tego świata
władcy tego świata miażdżą psy potężnymi żuchwami ryją podziemne korytarze
rozpryskując przejrzyste tonie wód w poszukiwaniu legendarnego źródła
nienawiści
* * * głos wołającego
* * *
głos wołającego
telefonu panasonic
w grobowcu wtc
przebijający się przez gruzy
sygnał odchodzącego świata
klawisze bez palców
słuchawka oderwana od ucha
dziura na łączach
płacz i zgrzytanie zębów
pomiędzy szczękami internetu
głos wyjącego w chaosie
wali się w pył duma narodów
A strach jest bardzo zwykły
wbrew opiniom dziennikarzy
pieniądze fruną do nieba
urzędnicy z teczkami
z płonącymi cyframi w palcach
zmieniają się w chmurę pyłu
lewitują na wszystkie strony
na oczach globalnej widowni
nie wierzącego
oczom
świata
* * * jest…
* * *
jest we mnie potrzeba
dotknięcia czegoś
co nie jest jeszcze mną ani tobą
czego dotknąć nie sposób
bo jest bardziej niż my
niewidzialne
Do kamienia
Do kamienia
chciałbym ocalić cię kamieniu
od nieprawdziwych pomówień
że jesteś nieczuły i bezużyteczny
który leżysz spokojnie nad rzeką
gładko wyczesany przez czas
i wiatr cię pieści
ziemia dotyka twego jedynego oka
ty widzisz głębiej ode mnie
jesteś jak chłodna gwiazda
pulsująca szarym światłem
przytulony do mojego policzka
rozgrzewasz się jak słońce
rozjaśniasz rączki dzieci
puszczających niewinne kaczki
A rzeka marszcząc się
przyjmuje twoje ciało
otacza kolistym promieniem
przepadasz gdzieś na dnie
służysz teraz innym
rybom, mchom, rakom chodzącym do tyłu
bądź pochwalony kamieniu
mój niemy nauczycielu
poświęcenia i tkliwości
Zaczął się nowy dzień
Zaczął się nowy dzień
mojej Żonie
na granicy nocy i dnia
już słychać pierwsze ptaki
westchnienia porannego wiatru
trawy i drzewa uległe wobec rosy
pobłyskują w promieniach słońca
nawet zrodzone z Molochu
samo-chody
terkoczą żywą nadzieją
są przejawem życia
napij się łyk
kawy herbaty wody
cokolwiek byś sobie życzyła
na granicy nocy i dnia
nie ma powodu do lęku
jesteś okiem jasności
jeszcze raz zaczął się dzień
przyjmij go jak ulubionego psa
jak szlachetny kamyk który przypadł ci
do serca
Kto raz się pojawił
Kto raz się pojawił
Kto raz się pojawił nigdy nie zaginie
bo to jest niemożliwe być i potem nie być
poza pełnią nie ma niczego pod stopami
ziemia odbija się od stóp jak piłka
odskakuje chwilowo na out lecz powraca
nawet jeśli przegra się mecz – to się wygrywa
nie odchodzi się z tego świata z pustymi rękami
A szczęki pokonanego zaciśnięte w bólu
to tylko figura, retoryczny grymas
tak naprawdę istnieje pod maską cierpienia
tylko rumiana twarz soczystego jabłka
niewyczerpana wilgoć zachęca do życia
- mówi ptak szybujący w błękicie
- mówi ptak niknący w zamieci
Kto raz się pojawił nigdy nie zaginie
*** Rysiowi Rodzikowi
* * *
Rysiowi Rodzikowi
napisałem kilkaset wierszy
no, może kilkadziesiąt
gdy jeszcze trochę się posrożę
to będzie ich może kilkanaście
A jak jeszcze bardziej
to może kilka, trzy, dwa
zgoła jeden
A jak nie napisałem żadnego
który przetrwałby to zniechęcenie
tę niewiarę w słowo pisane psia go mać
to czy warto żyć
bez jednego chociażby wiersza za pazuchą ?
Zapuszki
Zapuszki
napisałem kiedyś wiersz o martwo-żywym wielorybie
dzisiaj przychodzi mi na myśl tylko wędzona sardynka
a gdyby wieloryb zjadł sardynkę może by zrzucił martwą
skórę w morzu łzy nie mają sensu napisałem to niech się nie leją
po co kapać na otwartą puszkę że wieloryb nie chce jeść?
łkać tak nad puszką sardynek to lepiej zjeść co z głodem
wieloryba korkowanie again double dead wieloryb double good wielo
ryb coś szepcze z angielska polonizuje je plankton A jeden poeta powiedział
wolę pantofelka od ciebie ty skurwysynu mam w dupie poetę wolę wieloryba nie zjadł
nigdy żadnego kota ani psa jonasza nie potrafił strawić co za pomyłka
moja basieńko żyję z tobą od lat w morzu znaczeń czasem używam metafory
rzeczownikowej gdy nie wiem o co chodzi jak wiem to podchodzę i całuję
cię w nos przedtem kicham z rozmachem wykichując wieloryby
pantofelki ciągle mi się wracają ja je… całuję cię
w nos gdy brzęczysz zła jak osa pocałuj mnie
w grzbiet to cię całuję też i… rozgarniam
płetwą przed tobą kurz prostuję hory
zont tuż tuż
jam jest totus tuus diogenes w pusz
ce zapuszkuj mnie i już