Sok plami kamień
Sok plami kamień
plewiłem ogródek gdy dopadła mnie wieść
o ataku na londyn wyrywałem właśnie z korzeniami
wielki chwast który podrapał mnie koroną
dobiegł mnie bezpański ludzki krzyk z metra
tam w wagonie na ścianie jechał wiersz miłosza
zadzwoniłem do ambasady czy on jeszcze żyje
he`s still shocked – usłyszałem zanikający głos
zakrwawiona kobieta wskazała na żółtą główkę mlecza
nie wyrywaj go – jej słowa rozwiały się w dymie
sięgnąłem do korzeni mlecz pofrunął do kosza
dumny piętrowy autobus nadyma się pęka
cieszy formą szkieletu oczy papparatzich
przede mną dorodny oset nożem z rozwidlonym językiem
wydzieram go z ziemi zielony sok plami kamień
węgielny pod moją kulturę trawy róż tuj po płotem
Pjana
Pjana
kraków w odnowionej sukience tynków szklący bankami
płacze dziewczynka na ulicy małoletnia prostytutka
kobieta z kartką u szyi wygląda na alkoholiczkę
ma takie podkrążone oczy pewnie dorabia w bramie
całkiem nieźle ubrana choć to o niczym nie świadczy
szmateksy niepostrzeżenie zacierają granice ubóstwa
niech pan jej nic nie daje za rogiem stoi jej bryka
letni wieczór na szewskiej z mariackiej dochodzi hejnał
w mojej głowie tętnią niekończące się hordy
dziewczynce podkładam nogę wali w rekonstrukcję szyn
niewidzialny tramwaj przecina przezroczyste ciałko
zbliżam się do kobiety dyskretnie odbezpieczam sprężynę
zdziwiona osuwa się po murze monety kapią na bruk
potrząsam puszką i krzyczę wspierajcie zabytki krakowa
wieczorem w wiekowym pubie siedzę sączę guiness
z sąsiedniego mackwaka zalatuje smażony olej
na kamienicy bilboard wuj donald ponad wszystko
on wie że prawdziwa sztuka wymaga przekraczania granic
mam wizję w miejsce srających gołębi kaczor ponad miastem
kwacze zamiast hejnału i nie wiem już czy ten sen się skończy
póki siódmy guiness wirtualna piana cieknie z pyska smoka
Poręcze
Poręcze
sam już nie wiem czego się trzymać
na wszelki wypadek nie trzymam się niczego
najłatwiej zawierzyć niczemu bo nic z tego nie wynika
z rozpędu obrazić się może Nietzsche który odszedł w nicość
spotkać ich można na spotkaniach literackich sympozjach
w partyjnych klubach radiokomitetach na internetowych schadzkach
usta im się nie zamykają bo wiedzą czego się trzymać
na wszelki wypadek trzymają się wszystkiego
meduza jest dziś absolutem czczą ją zamkniętą w butelce
już nie ma tam nawet diabła tylko małpi ogon
Nietzsche wygląda z dziury jednak chce coś powiedzieć
trzymam się tego wiersza bo to lepsze niż nic
Gdy wiersz mi się rozpada łapię się jednej zwrotki potem wersu
jakiejś zbitki słownej samego słowa „dziura” pojedynczych jego liter
„i” mnie podnieca bo chciałoby się dalej i ten cudzysłów
„ ”
klamra spinająca pustkę przestanki których nie ma bo lecę bez przerwy
we śnie i na jawie połykam coś wydalam krzyczę – poemat za przerwę
słychać drwiące rżenie rr które mnie niesie jak trzeba d mnie dobija bym mógł odbić
się od dna przeżyć zdumienie u i w A dziobać przestrzeń
to wszystko z jednej dziury gdy wyrzucić cudzysłów
a ileż we mnie słów nawet partykuła ż nie rzęzi bez kolaboracji z r
ciągle potykam się o to r lecz bez niego nie byłoby wiersza
a wyszedłby wiesz pzewa óża pawo spawiedliwość bylantowa spinka do kawata
dżenie a na mozach pływałaby koweta
pawdziwy damat w teatze
wyzutym z eżysea
kopka
Zdążą na czas
Zdążą na czas
tego ranka miałem robić zupełnie coś innego
spojrzałem mimochodem na półkę z książkami
wyjąłem czarną na okładce ktoś w zapiętym męskim płaszczu
jego głowa zanurzona w ciemności w poszukiwaniu utraconego ciepła
i inne wiersza wiktora woroszylskiego znałem o tyle o ile zacząłem sączyć
jego słowa jak dawno nie pite wino a przecież piłem wczoraj ginsberga
zatrute poematy allen wciąż siedział mi na ramieniu szeptał to odtrutka
to prawda poczułem się mocniejszy jego długa fraza jak zastrzyk
rozsnuwał moje skrzydła czepiałem się nieobecnych metafor
ludzi słów poplątane znaczenia chwiały się budziły lęk
przed tym żywym lasem który przyjdzie do mnie
przed losem niejasnym jednak czytałem słowo po słowie wiktora wiersze wyznał
n i e w i e m c o t o p o e z j a
lękliwie otwierało się we mnie źródełko chuchającego ciepła
chochlik niczego nie pamiętam ani jednej frazy litery co jak miecz
rozcięłaby ciemności i było jakby niczego nie było a przecież czułem
rosnącą pewność z głową w ciemności nie jestem jak struś w parzącym piasku
skąpany jego słowami czułem się jaśniejszy lżejszy jakbym za chwilę miał
odfrunąć nie miałem jednak serca zostawiać tego ogródka upiększanego
z moją basieńką każdego dnia jej słowa i myśli są tak blisko wierzę
w zbawienie mojej duszy i ciała ten znikomy ogródek jest dla mnie rajem
w trawie przez nas deptanej co podnosi się w owocach które zjadamy rok w rok dostajemy tak wiele czy jest coś ważniejszego niż nasze spełnienie
w poszukiwaniu utraconego ciepła i innych wierszy które zawsze
zdążą na czas ?
Przed potopem
Przed potopem
kiedyś zgasną wszystkie światła
czy w tym oceanie spotkam fosforyzujące
ryby meduzy szybkoramienne ośmiornice
rozpostarte na osiem stron świata porośnięty
glonami głaz na którym siedział wieszcz ?
PRZED POTOPEM
kiedyś zgasną wszystkie światła
czy w tym oceanie spotkam fosforyzujące
ryby meduzy szybkoramienne ośmiornice
rozpostarte na osiem stron świata porośnięty
glonami głaz na którym siedział wieszcz ?