UWAGA! UWAGA! POCIĄG POŚPIESZNY DO GDAŃSKA… (Wolna miłość XX)
Co za cholerny, zatłoczony peron. Żółty pociąg nadjeżdżał od strony pól. Jak świetliste węże wiły się szyny. Stukot kół, lśniące obręcze, pętle, zaciskające się na gardle – głowy szybują jak piłki, szare teczki – rozbiła się butelka mleka, ale dlaczego to mleko jest czerwone?!…
Przecież żadne normalne dziecko nie wypije czerwonego mleka!!!
Wagony zatrzymały się ze skowytem. Piotr pierwszy dopadł klamki – korytarz wypełnił się tupotem nóg, pytania o wolne miejsce rozbrzmiewały wszędzie wśród tej bezładnej bieganiny i szurgotów. Jakaś staruszka wsunęła siwą główkę, potem tłusta baba i facet w eleganckim garniturze z wypchaną teczką w ręku.
- Ile panu potrzeba? – spytał Piotr.
- Pięć – facet westchnął z ulgą patrząc na wolne siedzenia i zamierzał już ulokować teczkę.
- Ale te miejsca są zajęte – powstrzymał go Piotr.
- Wszystkie?! – jęknął facet.
- Jeszcze nie wiem, bo wie pan, ja zawodowo trudnię się zajmowaniem miejsc – Piotr zatrzasnął komuś drzwi przed nosem i zasunął kotary – Mogę panu odstąpić te miejsca, no, powiedzmy po… stówie na łeb…
Facet zbaraniał, przełknął głośno ślinę, przetarł okularki i spojrzał jak na kogoś, kto spadł przed chwilą z księżyca.
- Pan oszalał?
- Licz się pan ze słowami – Piotr zbliżył się do niego.
- Ja… Gdzie jest konduktor?! – facet w panice złapał za klamkę.
- Konduktor tu nic panu nie pomoże – Piotr zniżył głos – Ja w międzyczasie wprowadzę tu ludzi, nawet za darmo, niech stracę, a pan będziesz stał jak wie pan kto?… Jak ciul na weselu.
- Za całość trzy – wymamrotał facet.
Piotr zainkasował forsę i przeciskając się z trudem przez korytarz zeskoczył lekko na peron i zmieszał się z tłumem. Jakaś wyperfumowana panienka, z solidnym „przedsięwzięciem” otarła się o niego, Piotr zobaczył tuż przed sobą niezłą laskę z pupą opiętą różowymi spodniami. Przymknął oczy czując tak blisko perfumy i jej sprężysty, stukoczący chód.
- Z pani jest piękna laska – powiedział na oślep do drepczącej obok staruszki.
- Jaka laska?
- Gdzie jest moja laska? – Piotr bezradnie rozglądał się dookoła.
- Zgubił pan laskę? – staruszka zmartwiła się szczerze.
Piotr wszedł do baru i zamówił bigos. Naprzeciw jakaś wymizerowana dziewczyna jadła fasolkę po bretońsku, łyżeczką nabierała po jednej i wkładała do ust – z wyrazem nieziemskiej rozkoszy przegryzała i łykała odchylając ledwo dostrzegalnie głowę. Mogła mieć dwadzieścia, może trzydzieści lat. Ubrana w białą bluzeczkę z żabotem, ze śladami buraczków albo czerwonego wina, uśmiechała się tajemniczo poprzez szparki zapuchniętych oczu i kciukiem prawej ręki odgarniała strąkowate włosy, które opadały jej na twarz. Piotr odpijając piwa puścił do niej oko. Uśmiechnęła się wsuwając do ust ostatnią fasolkę, z namaszczeniem rozgniotła ją na podniebieniu, łyknęła oblizując wargi zadziwiająco długim, czerwono-sinym języczkiem. Lasencja made in Berza, czyli dworcówa przysunęła się bliżej.
- Czego chcesz frajerze? – głos miała lekko przepity, ale było w nim coś ciepłego, jeszcze dziewczęcego.
- Chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić.
- Przyjaźń kosztuje.
Skierowali się ku wyjściu.
- Ile?
- Jak dla ciebie, ze dwie paczki – uśmiechnęła się pokazując ładne, zdrowe zęby.
- Dam ci trzy, masz takie ładne zęby.
Uśmiechnęła się tymi zębami i odrzuciła z twarzy zlepione kosmyki ciemnych włosów.
- To gdzie idziemy? – spytał.
- Pierwsze forsa.
- Ty naprawdę bierzesz mnie za frajera.
- A ty nie jesteś frajer? – roześmiała mu się w twarz.
- Wyszedłem właśnie z gara – Piotr ścisnął ją za ramię.
Strzasnęła jego rękę jak strząsa się pył z ubrania i spojrzała w oczy z takimi diabelskimi iskierkami w zwężających się źrenicach, oblizując przy tym wargi tym nieprawdopodobnie długim, czerwono-sinym języczkiem.
- Szmal będzie po – powiedział Piotr tonem handlowca.
Wsiedli do nadjeżdżającego właśnie tramwaju i kolebali się milcząco, oparci o tylną poręcz. Tramwaj zatrzymał się na jakimś skrzyżowaniu i oblubienica pociągnęła Piotra za rękaw. Zeskoczył pierwszy i podał jej rękę – zsunęła się z chichotem w jego objęcia. Przemierzyli szybkim krokiem kilka uliczek i znaleźli się w mrocznej sieni jakiejś cuchnącej rudery.
- Jak ci na imię? – spytał Piotr.
- Monika.
- A mnie Czesiek.
Stanęli pod drzwiami, Monika nerwowo przetrząsała torebkę.
- Co ja mam z tymi pieprzonymi kluczami – westchnęła z ulgą zaciskając je w dłoni jak skarb.
Skromnie urządzony pokoik wyglądał dosyć schludnie i sadząc po stosach rozłożonych gdzieniegdzie książek przypominał raczej mieszkanie studentki.
- Zrobię ci herbaty i doprowadzę się trochę do porządku – powiedziała zupełnie innym tonem nie przypominającym w niczym tamtej nachalnej dziwki.
Piotr półleżąc na kanapie popijał herbatę, z sąsiedniego pokoju dochodziło chlupotanie wody i niebawem zjawiła się Monika w różowym szlafroku, z wzorzystym ręcznikiem na głowie związanym jak turban – puściła do niego oko i usiadła obok. Szlafrok rozchylił się przez moment ukazując szczupłe uda, mignęła nawet tamta czupryna – Piotr przyglądał się z niedowierzaniem.
- Co się tak gapisz?
- Jesteś jakaś inna.
Zdjęła z głowy turban roztrzepując gęste, ciemne włosy. Jej twarz nabrała świeżego wyglądu i była, jeśli już nie ładna, to z pewnością interesująca, zeszpecona tylko tymi małymi, zapuchniętymi oczkami.
- To co, mam się rozebrać? – poprawiła szlafrok, niby mimochodem
odsłaniając jedną pierś i kawałek futerka. Zapachniało mydłem. Jej ciało wyglądało na miękkie i ciepłe – dręczyło go jak świeżo otwarta rana – wsunął tam rękę i… odepchnął ją gwałtownie, że omal nie upadła.
Usiadła na krześle i zaczęła rozczesywać włosy ogromnym perłowym grzebieniem. Piotr spojrzał na ścianę, na pełną książek półkę. Przebiegł wzrokiem tytuły: Tatarkiewicz i kilka innych dzieł, które znał dobrze ze studiów. Wyżej leżały poukładane równo bruliony i paczki papieru maszynowego. Piotr dotknął ręką głowy, która zdawała się pękać; wirowało w nim tyle obrazów, że bał się otworzyć oczu, bo pogubił się w tym zupełnie. Coś kusiło jednak, żeby spojrzeć, ale ogarnął go paniczny strach – udał że śpi, gdy poczuł czyjąś rękę skradającą się po udzie i rozpinającą spodnie…
Długo leżał nieruchomo. Gdy otworzył oczy, pod głową miał poduszkę i przykryty był pomarańczowym kocem w żółte ciapy. Obok siedziała jakaś dziewczyna w różowym szlafroku i czytała książkę.
- Czekam na zapłatę – spojrzała na niego i otuliła go kocem po szyję.
Szlafrok rozchylił się ukazując cienie ud i futerko z wyraźnie rysującą w głębi czerwieniejąca fałdą.
- Dlaczego tak szczujesz tą brochą?! – zaskomlił zaciągając koc na głowę.
- Jesteś mi winien szmal – usłyszał jej spokojny głos.
- Ile?
- Trzy paczki.
Odrzucił koc, pospiesznie wciągnął rozwieszone na oparciu krzesła spodnie, w tylnej kieszeni namacał trzy papierki i z ulgą cisnął je na stół. Ta dziwka schowała je pomiędzy strony książki i podała mu pięćset.
- Co to? – spytał załamującym się głosem.
- Twoja reszta.
- Jaka reszta?!
- Jestem ci przecież winna.
Piotr cofnął się pod ścianę.
- Nie wiem, czy pamiętasz jak w poprzednim wcieleniu ty byłeś prostytutką, a ja frajerem – uśmiechnęła się do niego tymi błyszczącymi szparkami spod zapuchniętych powiek.
- Idź się leczyć – powiedział Piotr i zapragnął stąd wyjść natychmiast.
Patrzył na tę zjawę opiętą różowym szlafrokiem, jej piersi falowały – pochylona nad książką uśmiechała się drażniąco – odniósł dziwne wrażenie, że to tam, do niego, jakby on był w tej książce i czytała właśnie o nim, śmiała się z niego, z jego strachu, z jego zagubienia! Podbiegł i wyrwał jej z rąk to czytadło.
- Powiedz, kim jesteś, kurwo!
- A ty?
- Ja?!… – cisnął książkę i bezradnie siadł na kanapie.
Podniosła ją i zaczęła znowu czytać. Na jej ustach pojawił się ten sam drażniący uśmiech. Piotr przyglądał jej się z odrazą czując, że nie może już nic zrobić, bo ona jest przecież, tak jak i on, zwykłą literacka fikcją i nie miałoby to jakiegokolwiek znaczenia, gdyby jego ręce zacisnęły się teraz na jej szyi.
- Ja jednak cię zabiję – powiedział do niej ze smutkiem.
- Spadaj – nie podniosła nawet głowy i się uśmiechała wciąż, ale inaczej, jej uśmiech wiądł, kończyła się książka i jego postać najwidoczniej rozpływała się, nikła.
- Czy mogę cię pocałować? – spytał.
- Proszę – podała mu usta.
Ale był już myślami gdzie indziej, tam, w tej kończącej się książce, na ostatnich stronach. Chłodne usta miały smak zakrzepłej krwi… Dotknął jej ręki i przejął go lodowaty dreszcz…
Zatrzymał się na jakimś skwerku i usiadł na ławce. Z trudem łapał oddech, bolały go płuca. Machinalnie włożył rękę do kieszeni i wyjął zmiętoloną pięćsetkę – spojrzał pod słońce. Prawdziwa. Można kupić za nią pół litra i zostałoby jeszcze na kilka piw.
- Witaj orle!
Obok siedział Jacek i przyglądał mu się z wydętymi wargami i nienaturalnie przekrzywioną głową… Ręka, którą potrząsał, była ciepła, normalna ręka Jacka, kumpla ze studiów, którego nie widział, jak to się mówi, kopę lat.
- Coś cieniutko z tobą – Jacek przyglądał mu się z oddalenia.
- Nie twoja broszka.
- Wiesz, że Ola jest w szpitalu?
- Ola?! – Piotr drgnął jak ukłuty w bolesne, dawno zapomniane miejsce.
- Jest w Kobierzynie, po ostatniej skrobance… Wiesz, jak wtedy odleciałeś do tych ciepłych krajów…
Piotr patrzył w ziemię.
- Mogę ci w czymś pomóc? – Jacek podniósł się z ławki.
- Idź swoją drogą – wycedził przez zęby Piotr.
Wstał i odwracając się od niego ruszył w stronę centrum. Po drodze wstąpił do pierwszego lepszego fryzjera i zobaczył w lustrze jakąś obca zarośniętą mordę, z pasemkiem jasnej blizny po jakiejś bójce, jeszcze z czasów szkolnych.
- Niech pan zrobi ze mnie człowieka – powiedział do pulchnego faceta w
białym kitlu, który ostrzył właśnie brzytwę i świstał przez zęby jakąś piosenkę Beatlesów, chyba „walc” i kołysał się z przymkniętymi oczami, jakby sam był w tej chwili Johnem – naprzeciw wielbiącego tłumu.
Piotr zamknął oczy. Pacnięcia chłodnego pędzla sprawiły mu ulgę. Brzytwa pracowała z chrzęstem, a wprawne palce Johna poprawiały mu głowę pociągając za nos, to podnosząc podbródek, jakby był wystawioną na licytację kukłą, albo żywym trupem.
Be the first to comment.