NOWE SZATY UBIZMU
W roku 1949 ukazała się futurystyczna antyutopia, Rok 1984, autorstwa Georga Orwella. Powieść obudziła dreszcz emocji i lęk przed zalewem światowych reżimów totalitarnych. Przede wszystkim była ostrzeżeniem przed doktryną sowieckiego marksizmu-leninizmu, która posługując się daleko idącą instrumentalizacją osoby ludzkiej, poświęcała żywą indywidualność dla abstrakcyjnej zbiorowości. Ideologia partyjna stała się bezwzględnie wymagalnym nakazem czasów. Miała też moc uwodzicielską, kreującą człowieka-aktywistę jako głównego demiurga ludzkości. Jej frazeologia była tak atrakcyjna i ponętna, że udało jej się zwieść wielu intelektualistów ze świata sztuki i nauki.
Słowa nasze, nawet co ważniejsze słowo / ściera się w użyciu, jak ubiór, co sparciał. / Chcę, by zajaśniało na nowo najdostojniejsze ze słów – partia ./ Jednostka! Co komu po niej?! / Jednostki głosik cieńszy od pisku. (…)
To początek poematu Włodzimierz Iliicz Lenin napisanego na użytek teorii przez wybitnego poetę i dramaturga rosyjskiego, Włodzimierza Majakowskiego, który na pewnym etapie swego życia szczerze oddany był idei bolszewizmu. Gdy jednak w późniejszym okresie podjął polemikę ze współtworzonym przez siebie socrealizmem, zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, w roku 1930 w Moskwie, a za oficjalną przyczynę zgonu podano samobójstwo. Pochowano go z honorami na Cmentarzu Nowodziewiczym, nekropolii dla zasłużonych Rosjan. Pogrzeb poety zyskał legendę dziwacznej, czarnej procesji. Uczestniczyli w nim partyjni oficjele i przyjaciele poety, czytelnicy. Na zachowanym z tamtego pamiętnego dnia zdjęciu, postacie Faizinberga, Katajewa, Bułhakowa, Oleszy i Utkina porażają niemą bezradnością. I rzeczywiście, wtedy każda postawa sprzeciwu, wykraczająca poza ramy nakazanej praktyki, skazana był na inwigilacje, prześladowania i ostracyzm – do fizycznej likwidacji włącznie. W tę szeroko zakrojoną akcję wprzężony był aparat partyjny i tajne służby posiłkujące się rozbudowaną siecią płatnych, jak również wolontaryjnych konfidentów. Jeśli nie udawało się sfabrykować legalnego procesu przeciw tzw. „wrogom ludu”, to pod osłoną nocy wykonywano na nich partyjne wyroki (Pyjas, Przemyk, ks. Popiełuszko – to tylko nieliczna reprezentacja naszych rodzimych ofiar z bliższych nam lat).
Na politycznej scenie tamtych czasów, wielki socjalistyczny brat przykładał do czoła każdemu małemu braciszkowi pieczęć marionetki, by sterować nim przez niewidzialnego reżysera i jego funkcjonariuszy-aktorów. To był chyba największy, polityczno-społeczny teatr ery nowożytnej, w którym życie splatało się ze sztuką w sposób dotkliwy i krwawy.
Jednak w wyobraźni twórców, ta niepokojąca wizja pojawiła się już znacznie wcześniej. Znamiennym przykładem jest chociażby „Ubu król” Alfreda Jarry (1888), napisany przez 15-letniego wówczas autora w formie parodii wypracowania szkolnego na temat praw rządzących historią. Tak oto prostolinijny i szczery do bólu król nie kryje się ze swoimi prawdziwym przesłaniem, które wykłada się mniej więcej tak: „potrzebna mi władza, żeby nabić kabzę, a tych którzy staną mi na drodze, po prostu wrzucę do dziury”.
Legendarna prapremiera sztuki odbyła się w roku 1896 w Theatre de l`Oeuvre w Paryżu, z trudem, w atmosferze narastającego skandalu, dograno ją do końca.
Jej tłumacz i entuzjasta, Tadeusz Boy-Żeleński, napisał we wstępie do pierwszego polskiego wydania „Ubu Króla (Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, Warszawa 1936):
- „Grrówno! – Ładnie, mości Ubu! Straszliwe z ciebie chamidło. – Iżbym cię nie zakatrupił, mościa Ubico. – Nie mnie, Ubu, ale kogo innego trzeba by zakatrupić. – Na moją zieloną świeczkę, nie rozumiem. – Jak to, Ubu, ty jesteś zadowolony ze swego losu? – Na moją zieloną świeczkę, grrrówno, mościa pani, juścić że jestem zadowolony. Jeszcze by nie: pułkownik dragonów, oficer przyboczny króla Wacława, kawaler Polskiego Orderu Czerwonego Orła i były król Aragonii, czegóż pani chcesz więcej…” Tak się zaczyna pierwsza scena tego nowego „Makbeta”, scena, podczas której sam wielki humorysta Courteline, jak tradycja niesie, wylazł zgorszony na krzesło i krzyczał: „Ha! Czy wy nie widzicie, że autor ma was w d…?” Wszedł w styl. A Lemmatre wodził po sali wystraszonymi oczami, powtarzając: „To żarty, prawda?…”
Jak to się stało, że ta obsceniczna, kpiąca ze wszystkiego naiwnostka przemierzyła triumfalnie, w ponad stuletnim marszu, sceny całego świata? Co leżało o podstaw sukcesu tej infantylnej parady? Czyżby króla (czyt. władcę, decydenta) można było publicznie obedrzeć z szat tylko rękami naiwnego dziecka, by z przymrużeniem oka traktować to jako wygłup, wentyl bezpieczeństwa, który poważnie nie zagraża politycznym elitom? Jednak z tego pozornie nierzeczywistego źródła wytrysnął z wielką mocą teatr absurdu (łac. absurdus – niewłaściwy*), jego późniejszy matecznik egzystencjalizm i cała plejada absurdalistów w sztuce, a w teatrze zostało ukute pojęcie „teatr absurdu”. Wprowadził je Martin Esslin w książce The Theatre of the Absurd (1961). Z wyczucia absurdu, znacznie wcześniej, utkany został przez Alberta Camus`a esej „Mit Syzyfa” (1942) – fundamentalne dzieło, które uzasadnia intelektualnie potrzebę zrewidowania „logicznych” zasad i hierarchii kreujących życie narodów poprzez światopoglądy prowadzące do nikąd. O tej nicości zaświadczyła dobitnie klęska humanizmu, jego „niepodważalnych” praw etyczno-moralnych, jak również doktryn religijnych, miażdżonych przez dwie kolejne światowe wojny, a idąc do naszych czasów, przez terroryzm i relatywizm zdolny uzasadnić wszystko, w imię doraźnych korzyści dla grup interesów będących kolejnym wcieleniem Ubu króla, który „załatwia” swoich przeciwników jako osobistość nowoczesna i wyedukowana, czyli w majestacie prawa, za cichym przyzwoleniem instytucji odpowiedzialnych za moralność i etykę.
Przechodząc od ogółu do szczegółu posłużmy się teatrem: jeżeli amant podszyty absurdem wypowiada kwestię: „kocham cię najdroższa i za chwilę wypruję ci bebechy”, to na deskach scenicznych może być zabawne, ale w życiu?… Co prawda podobne sceny zostają popełniane w naszym „realu” dla „dobra ludzkości”, wprawdzie nie w tak grubiańskiej formie, ale w rękawiczkach, z wycyzelowanym słowem na ustach i w błysku fleszy. W naszej historii okazywało się już nieraz, że całe narody zdolne były do zalegalizowanej, usprawiedliwionej ideowo, masowej podłości, gdyż zawoalowana umiejętnie niespójność myślenia i brak jednorodnego, etycznego przesłania rodzą i sieją nienawiść, czego pokłosiem nie może być poszukiwanie autentycznej wspólnoty opartej na prawdzie, lecz antagonizowanie, drążenie podziałów narodowych, środowiskowych, zawodowych – promowanie zwalczających się zajadle ludzkich grup, które tak łatwo podsycać i wykorzystać. I to jest zadanie dla politycznych partii, bowiem etymologia słowa „partia” wywodzi się od łacińskiego pars („część”) oraz partire („dzielić”). Byle skutecznie paraliżować zdrowy rozsądek i myślenie ludzi, by pozwolili się prowadzić na sznurkach interesów politycznych, biznesowych i mafijnych, współtworząc ten absurdalny, marionetkowy show.
Gdyby idąc za Esslinem ukuć dla celów poglądowych pojęcie struktury partyjno-biznesowo-mafijnej, która podpiera się okazjonalnie strzępami ideologii i religii, by uwiarygodnić akty bestialstwa i bezprawia; usypiać, usprawiedliwiać każdą dokonywaną z zimną krwią nieprawość, dyskryminację, manipulację, fałszerstwo, zaniżenie standardów etyczno-moralnych, religijnych, etc… Byle kwitł interes elity (partyjno-biznesowo-mafijnej), puchła koniunktura…
„Naszym zadaniem jest wybijanie ludzkości z poczucia umiaru i nasycenia, by wtłaczać w ludzkie umysły nowe potrzeby, eskalować gorączkowy stan nienasycenia – niech szturmują hipermarkety, tratują się w stadnym pędzie na festiwalach promocji i cięciach cen. To są nasze robocze woły, pełzające robaki, które w swej wielości i niepohamowanej żądzy posiadania rzeczy (czyt. gadżetów pychy i stymulatorów samozadowolenia), napychają nasze portfele sprawiając, iż stajemy się celebrytami-władcami sekretnych wysp i pałacowych kompleksów, gdzie w przepychu i luksusie, na granicy słodko-pikantnej perwersji, delektujemy się naszą władzą i potęgą. Jednakowoż ludzką masę traktujemy z pobłażaniem i sympatią. Bardzo lubimy słyszeć, iż na ołtarzach medialnych ekranów obserwują nas i adorują z zazdrością jako odrodzonych półbogów, aczkolwiek nierzadko chcieliby nas, jak odwieczny Ubu, wrzucić do dziury. Oni w snach wypatrują siebie na postumentach dla herosów, z bezradności koją frustracje i smutki złocistą ambrozją wykrzykując „santa piwa”! I coraz mniej w nich głodu prawdy, albowiem prawdy nie ma! A jedyną trampoliną życia są dystynkcje władzy, firmowe szatki, limuzyny; potoki słów i obrazów, które płyną z mediów – osaczających, zastawiających pułapki, produkujących mydlane ideologie, byle zamydlić oczy, byle szło do przodu, albo i do tyłu. To znaczy, byle się ruszało, bo w interesie musi być ruch, a jak się zrobi zastój, to między oczy i w łeb. Nicości rzucając siew!”
Pisząc to sam już nie wiem, czy to cytat znanego, być może wyborczego przemówienia, czy też odezwał się we mnie bohater teatru absurdu, błazeński performer ubizmu i poszturchuje mnie, zachęca do czynu poprzez wejście we wspomniane powyżej struktury (partyjno-biznesowo-mafijne), by czynić profesjonalnie absurd z ramienia np. racji stanu, czy urzędu, czy redakcji, która weźmie udział w każdej akcji, byle przełożyło się na… Kto rację ma, a kto jej nie ma?… Nieważne , gdyż produkować da się nieskończenie rzeczy i myśli, stosując brak wszelkich zasad, z łatwością żonglować nimi na użytek mas, które uwielbiają wprost takie chwyty, a najbardziej poniżej pasa. To widać na skrzących portalach.
MUCHA KUPIŁA CÓRCE WÓZEK MODNY W HOLLYWOOD
PARIS HILTON ZAŚWIECIŁA MAJTKAMI PRZED FOTOREPORTERAMI
DODA PUBLICZNIE POKAZAŁA GOŁĄ PUPĘ
WYCIEKŁY ICH ZDJĘCIA ZROBIONE W ŁAZIENCE
…jeżeli dołożyć do tego trochę krwi, okrasić nutką nekrofilii i katastrofizmu…
Właśnie… Rozbijmy teraz bezlitośnie formę tego felietonowego eseju i sprokurujemy wywiad… Niechaj z archaicznych czeluści wyłoni się pan Ciekawski i zajmie odważnie pozycję wobec pana Eksperta.
CIEKAWSKI Kto to wszystko kreuje?
EKSPERT Media.
CIEKAWSKI A kto za tym stoi?
EKSPERT Ten, kto chce ułożyć świat według własnych racji.
CIEKAWSKI Czy te racje służą ludzkości?
EKSPERT Zdecydowanie nie. To ludzkość służy racjom.
CIEKAWSKI To znaczy, że o słuszności racji decyduje ten, który za tym stoi.
ESKEPERT Zdecydowanie tak. Świat to tylko układanka.
CIEKAWSKI Zatem można dowolnie układać i mieszać.
EKSPERT Należy zrobić taki miszmasz, by jednym pociągnięciem stwarzać pożądany obraz.
CIEKAWSKI Przez kogo pożądany?
EKSPERT Przez tego, który układa racje dla dobra własnych interesów.
CIEKAWSKI A jak ktoś stanie na drodze?
EKSPERT To wali się go z ukrycia w ciemię i droga czysta.
CIEKAWSKI Czyli wygrywa kasa, nie wartości.
EKSPERT Wartości to czysty absurd. Liczy się tylko kasa.
CIEKAWSKI Dziękuję panu za wywiad.
EKSPERT Uznajmy, że wywiadu nie było.
Ekspert poprawia krawat i z zadowoleniem przegląda się w lustrze, bo rzecz wydarzyła się w garderobie teatralnej i słychać już delikatny rumor rodzącego się teatru absurdu. Przez scenę przetacza się złowieszczy szept Alberta Camus`a:
- Absurd ma sens tylko wtedy, jeśli nie sprawdza się w życiu.
Z OSTATNIEJ CHWILI: Uwaga, achtung, wnimanije!
„Marionetkowy potwór zszedł ze sceny i zabrał się – nie na żarty – do rządzenia państwami”.**
Przypisy:
* Witold Gombrowicz (1904 – 1969), jeden z głównych przedstawicieli stosowania absurdu w sztuce nazwał go drogą „od nierzeczywistości do rzeczywistości”. Przywodzi to na myśl poglądy austriackiego filozofa nauki, Karla Poppera (1902 – 1994), a w szczególności jego metodologiczną teorię falsyfikowalności nauki, czyli obalania uznanych teorii poprzez eksperyment, który dowodzi ich błędności.
** Alfred Jarry Ubu król, czyli Polacy, słowo wstępne Jan Błoński (1931 – 2009),
Niezależna Oficyna Studentów, Kraków 1981
Be the first to comment.