RSS Feed
sierpnia 26

IDĘ JAK ĆMA (Wolna miłość XV)

Posted on Środa, sierpień 26, 2009 in Wolna miłość

Piotr jadł i spał. Poza tym nie miał żadnych potrzeb. Śniły mu się różne dziwaczne sny, do których zdążył się już przyzwyczaić. Godzinami wpatrywał się w stojący naprzeciw kwiatek w doniczce i obraz przedstawiający ciemne posągi wśród ogromnych żółtych kwiatów, które przypominały rozwijające się motyle skrzydła. Kiedy otworzył oczy, zobaczył Izabellę siedzącą obok na krześle, uśmiechała się i kiwała z politowaniem głową.

- Co ja tutaj robię? – spytał kompletnie zaskoczony.

Izabella odrzuciła do tyłu włosy, podeszła do okna i Piotra przeszył rozdzierający szurgot storów.

- Czy ja byłem chory? – mrużył oczy w świetle nie mogąc zrozumieć, dlaczego jest taki obolały, jakby złożony z nie pasujących do siebie części.

Z ogromnym trudem udało mu się usiąść. Izabella obserwowała go oparta o parapet.

- Nigdy bym nie przypuszczała, że możesz pójść w takie rzeczy, to przecież samobójstwo.

- Zawsze lubiłem skrajności – burknął pod nosem i zaczął rozglądać się za ubraniem, które zostawił gdzieś tutaj nas krześle.

Podeszła  do szafy. Po chwili przyglądał się swoim ciuchom usiłując coś sobie przypomnieć… Zrzucił pidżamę i ubierał się z wysiłkiem, a zamek przy dżinsach nie chciał się zaciągnąć  przez tego sterczącego patafiana. W jej oczach zamigotały wesołe iskierki, zbliżył się i objął ją gwałtownie.

- Puść… kości mi połamiesz…

Puścił posłusznie, a gdy wyszła do sąsiedniego pokoju, poczuł się nagle słaby i zachciało mu się spać. Wyciągnął się głębiej w fotelu i przymknął oczy. Zobaczył ją idącą przez nieprawdopodobnie zieloną łąkę, krok za krokiem zanurzała się w plątaninie traw, coś do niej powiedział, ale zniknęła właśnie w tej zielonej, przetykanej złotem sukience, stapiając się z tłem…

Siedzieli naprzeciw. Ciężkie piersi Izabelli pochylające się nad stołem napełniły go dziwnym bólem. To kosmate w sercu znów zaczęło kąsać nie dając mu spokojnie napić się kawy. Dlaczego bolą mnie jej piersi? – myślał idiotycznie.

- Porywam cię – powiedziała nienaturalnym głosem, którego nie mógł

rozpoznać, jakby wyszedł z całkiem innego, nie pasującego do niej ciała – Porwałam cię już kiedyś, pamiętasz? – zbliżyła się i przytuliła do piersi jego rozpaloną skroń.

Po chwili siedzieli w eleganckim. samochodzie, który mknął ulicami. Piotr oparty wygodnie słuchał sączącej się muzyki, jej kolana pracowały rytmicznie. Samochód zatoczył łuk i zatrzymał się łagodnie w jakiejś uliczce. Piotr spojrzał jeszcze na lśniący na czarnym tle napis „Volvo” i weszli przez ciemną, zatęchłą od starości bramę do jasnej sali, gdzie roiło się od dystyngowanych pań i panów.  Wszystko odbywało się tutaj jak na zwolnionych obrotach – przytłumiony gwarek, nie taki wrzaskliwy jak w zwykłej knajpie, uśmiechy niezwykle uprzejme, takie jakieś okrągłe; kilku panów skłoniło się Izabelli powstając z miejsc, kelner w nieskazitelnym smokingu zaprosił ich do stolika i nim zdążyli dobrze usiąść, zjawiła się kelnerka w króciutkiej sukience z dekoltem odsłaniającym jędrne piersi. Piotr przeglądając kartę przełknął głośno ślinę. Zażyczył sobie karpia w galarecie i kaczkę z jabłkami. Ona zamówiła tatara i lampkę.

- Dla mnie też winka – upomniał się Piotr.

- I spotkaliśmy się – powiedziała przepijając do niego – Czin, czin.

Wjechał krwawy tatar z przydatkami i blady karp w koronie z cytryny. Izabella mieszała w skupieniu mięso z zielonymi kosteczkami ogórka, cebulką, sardynką i czymś tam jeszcze – Piotr wsuwał łapczywie.

- Pyszny karp.

- Ze mną spotykają cię same dobre rzeczy.

Wypili po kilka łyków wina, które nieprzyjemnie uderzyło Piotrowi do głowy, trwało to jednak tylko chwilę i poczuł się wspaniale, jak za najlepszych czasów.

- Zamów jeszcze wina – dotknął delikatnie jej ułożonej grzecznie na stoliku ręki.

- Jesteś rekonwalescentem – pogroziła mu palcem.

Spojrzał na rozchylające się w uśmiechu usta, przebierała palcami po jego dłoni, usiłował pochwycić te paluszki, ale wymykały się za każdym razem. Spod srebrzystej przykrywki objawiła się kaczka spowita kłębami smakowitego dymu, do której kelnerki dokładała właśnie fryty i sałatki.

- Witam drogą koleżaneczkę – głęboki baryton przerwał tę zabawę w paluszki.

Izabella podniosła się podając dłoń zwalistemu facetowi z bokobrodami, który mrucząc coś obcałowywał każdą kosteczkę.

- To mój współpracownik – uwolniła się od tych czułości wskazując na Piotra, który wstał niechętnie od kaczki i z ustami pełnymi mięsa wybąkał swoje nazwisko nie podejmując wyciągniętej do niego ręki.

- Współpracownik? To tak teraz „to” się nazywa? – tucznik wycofał z niesmakiem rękę, pogłaskał Izabellę po ramieniu, obrzucił Piotra kwaśnym spojrzeniem, skłonił jej się uprzejmie i pobalansował do stolika, gdzie czekała na niego jakaś pulchna blond-wieprzowinka.

- Nie wolno tak lekceważyć ludzi, tym bardziej jak ich się nie zna – doszedł go oschły głos Izabelli, gdy zgłębiał nóż w rozpływającej się kaczusi oblizując ściekający po wardze tłuszcz – To dyrektor departamentu, ważny gość.

- Ale jak on cię potraktował??

- On tak traktuje wszystkie ładne kobiety – Izabella uśmiechnęła się z wyraźną satysfakcją – To stary nieszkodliwy erotoman – zamyśliła się  przyciszając głos – Mam wobec ciebie pewien plan…

- Jaki plan? – Piotr otarł serwetą usta i odstawił talerz.

- Dowiesz się w swoim czasie.

Do restauracji weszła wysoka szczupła dziewczyna w przejrzystej sukience. Uniosła się nad stolikami. Piotr przetarł oczy patrząc z obrzydzeniem na faceta ropuchę w skórzanej szerokiej kurcie, który podskakiwał, wyprężony na palcach, usiłując pocałować się z nią z języczkiem, a jego ogromne łapy wyprawiały w powietrzu dziwne hocki-klocki, jakby chciał ją złapać za te przemieszczające się majestatycznie zamglone pośladki, rozerwać je i wyłuskać stamtąd jakiś rajski owoc. Na szczęście usiadła – łapy ropucha powędrowały na stół, a pysk rozśliniony jaśniał.

- Jakie masz najbliższe plany? – Izabella zniżyła głos – Proponuję ci super pracę u siebie.

Przezroczysta znowu unosiła się ponad stolikami, ropuch podglądał ją od dołu, aż piana ciekła mu z pyska.

- Masz jakiś prywatny zakład?

- Można to i tak nazwać.

- Ale co się tam robi?

- Same przyjemne rzeczy – Izabella włożyła wskazujący palec w stuloną dłoń i poruszyła szybko.

Trzepotanie pod sufitem nie ustępowało, chociaż przezroczysta siedziała tymi swoimi zamglonymi przy sąsiednim stoliku, a w pobliżu lampy nie widać było żadnego zbłąkanego ptaka, czy choćby ćmy.

- Chyba nie zajmujesz się rozbojem? – zagadnął niby mimochodem próbując zapomnieć o tym drażniącym trzepocie.

- Chyba nie – Izabella zaśmiała się głośno.

- Nie baw się ze mną w ciuciubabkę, powiedz o co chodzi.

- To jest gra. Wchodzisz w ciemno?

Piotr przymknął oczy. Właściwie było mu wszystko jedno, z tym trzepotem czy bez, dlaczego nie? Jakie to w końcu ma do cholery znaczenie?!

- Wchodzę –oznajmił uroczyście i wyciągnął rękę przez stół.

Światła pojawiały się i nikły rozświetlając jej skupioną, zaciętą twarz. Kolorowe reklamy, muzyczka z kasety, jej rozchylające się kolana rozedrgane w rytmie „Volvo” i… słup ognia wystrzelił jej spod czaszki…

- Jesteśmy na miejscu – usłyszał jej łagodny głos.

- A gdzie są te szkielety?! – spytał Piotr przerażony.

- Coś ci się śniło?

- Chyba tak.

Wysiedli. Piotr wspinał się mozolnie na czwarte piętro. Rozbolała go głowa, ale ten ból sprawiał mu nawet przyjemność. Cholerne szkielety! – otrzepał się z obrzydzeniem.

- Zmarzłeś? – spytała otwierając drzwi.

Wszedł do jakiegoś zupełnie obcego mieszkania. Obce fotele, obrazy i błyszczący stolik. Kręte, widoczne w rogu schody prowadziły gdzieś wyżej. W kilku susach wspiął się tam i stanął oniemiały… Znajdował się w apartamencie z zachodnich prospektów. Z ogromnym łożem pośrodku – dywany były tutaj miękkie i puszyste, że chciałoby się na nich umrzeć, a ściany pokrywały tygrysie, czy lamparcie skórki. Piotr gładził je z włosem i pod włos nie dowierzając własnym oczom – nacisnął lśniący guzik i jak czarodziejski sezam otworzył się przed nim połyskujący barek z mnóstwem różnokształtnych butelek i bajecznych słodyczy – Piotr dotknął znów guzika i barek zniknął. Poniżej stał we wnęce telewizor, a na nim chyba magnetowid. Piotr domyślił się tego raczej, bo nigdy czegoś takiego nie widział. Zjawiła się Izabella we wzorzystym, powiewającym szlafroczku, niosąc na tacy herbatę i kruche ciasteczka…Obudził go szum lejącej się wody. Przykrył głową poduszkę, ale szum nie ustawał.

- Cholerny dzień, leje jak z cebra – usłyszał leniwy głos Izabelli wchodzącej

właśnie do pokoju. Deszcz bębnił wściekle, wciągała rajstopy, gdy usiłował jej w tym przeszkodzić, odsunęła go łagodnie.

- Będziemy na to mieli mnóstwo czasu prowadząc wspólnie ten nasz wspaniały burdelik – podniosła wysoko nogi dotykając prawie czubkami palców jasnego sufitu.

- Ten dom  to po prostu burdel – zanuciła to jak refren jakiejś znanej piosenki, której Piotr nie mógł sobie przypomnieć.

- To znaczy, że ty jesteś po prostu kurwą? – spytał rozbawiony.

Zdjęła nogi z sufitu i zapaliła papierosa – błękitny, zachodni dym wypełnił pokój.

- Jestem teraz mgr inż. Burdelmame , czy to nie awans?

Przyglądał jej się z szeroko otwartymi oczami.

- Zawsze marzyłem o pracy w burdelu…

Wskoczyła mu na kolana, kochali się jak szaleni.

- Moja propozycja jest bardzo konkretna, pięćset dolców na miesiąc, nieźle co? – dmuchnęła mu w twarz zapalając nowego papierosa.

W fotelach siedziały nagie dziewczyny i ciągle wchodził jakiś facet z rozpiętym rozporkiem, jeden z nich spodnie spuszczone miał do kostek, dreptał jak gejsza powiewając genitaliami. Skąd tutaj taki przeciąg? – pomyślał Piotr i było mu wspaniale, mimo że nie zdjęła rajstop…

- Jest tu studentka psychologii, żona jakiegoś dyrektorka, jeszcze jedna taka mężatka i dwie licealistki! Wynajęci ludzie śledzą je i pilnują, bo to przecież nie jakieś tam hotelowe kurewstwo, to usługi ze znakiem jakości Quuuooj!!! -  Izabella osunęła mu się z cichym sykiem w ramiona kiepując papierosa na oparciu fotela…

„Volvo” mrucząc jak leniwe kocisko niosło ich ulicami. Indyk z pieczarkami, a może kapłon i kilka innych dań, których Piotr nie potrafił nazwać. Orzeźwiające płyny i perlisty śmiech Izabelli w stronę jakiegoś żylastego skurwysyna, który zapada się w cieniu palmy pośrodku restauracyjnej świątyni, z przezroczystą panienką trzepoczącą pod sufitem. „Volvo” mruczy, wspaniałe kocisko, a może to jakieś inne „Volvo” i inna Izabella z nogami podniesionymi wysoko na resorach huśtających w sam raz, w rytm disco z kasety…

Obudziła go cisza. Odrzucił kołdrę i pobiegł do kuchni, do łazienki. Trzęsąc się z zimna zajrzał do pokojów, wgramolił się nawet do tej eleganckiej ciupciarni na pięterku, ale jej nie znalazł. Potwornie chciało mu się pić, a może mi się to wszystko śniło? – pomyślał schodząc po krętych schodkach, omal się nie potknął i nie zjechał na gnatach – w ostatniej chwili zdążył przytrzymać się barierki.

Pośpiesznie ubierał spodnie i rozglądał się za jakimś nikłym śladem jej obecności. Choćby pantofel, rajstopy, pet w popielniczce – nawet pety wymiotło. Jakby nie była tu jeszcze wczoraj i nie paliła jednego za drugim, z nogami na suficie, jakby on sam nie wdychał tego jej dławiącego błękitnego dymu. Usiadł na tapczanie i jego ręka… natrafiła na coś obok poduszki, to coś zaszeleściło. Podniecony przebiegł oczami treść, potem przeczytał jeszcze raz z uwagą i ogarnęło go wzruszenie, choć list był suchy i prawie urzędowy:

Drogi Piotrze!

Żyjemy w takim kraju, że ja inżynier i ty przyszły prawnik zdecydowaliśmy się                                                                          prowadzić razem mały burdelik. Burdelik maleńki, trzeba przyznać, ale dochodowy. Twoja pierwsza wypłata wynosić będzie 500 dolców, na razie dla zachęty. Postaraj    się dopilnować wszystkiego jak ci mówiłam. W kopercie zostawiam Ci pieniądze i listę produktów, które należy zakupić. To wszystko dostaniesz w Pewexie – włóż do barku na pięterku.

Ściskam cię najmocniej

Mój ty kryształowy cieplutki penisku

Twoja na zawsze

Iza

Be the first to comment.

Leave a Reply